Forum Witam na Forum Danielle Strona Główna


Witam na Forum Danielle
^_^
Odpowiedz do tematu
Julia
Vil



Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 589
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Glasgow

słowem wstępu.
opowiadanie owo postanowiłam wkleić tutaj, bo nie mam gdzie xD. w każdym razie, przepraszam za literówki i błędy, które zdażają się zawsze i wszędzie xD. no i opowiadanie owe nie jest ani smutne, ani wesołe. raczej takie melancholijne. i trochę głupkowate, bo żadnego morału nie zawiera, ani nic. ale mam nadzieję, że Wam się spodoba. no, to wszystko xD.


JULIA

Bo miłość to żaden film w żadnym kinie ani róże, ani całusy małe, duże...
[Happysad "Zanim pójdę"]


Siedziałam samotnie na cichej plaży. Piasek był ciągle gorący od słońca, które schowało się za horyzont niecałą godzinę temu, ale od morza, które zdawało się być czarnym lustrem, napływał już zimny powiew. Gwiazdy migotały nad moją głową, przypominając mi o wszystkich przyjaciołach, których opuściłam lub zdradziłam i zostawiłam. Chłodny księżyc odbijał się w falach, ukazując swoje zniekształcone oblicze. Wszystkie te cuda sprawiały, że zapomniałam o bożym świecie i zatraciłam się we własnych myślach. Uśmiech ciągle gościł na mojej twarzy, ale w sercu działo się coś dziwnego - narastała we mnie silna potrzeba. Dopiero dzięki tej samotnej wycieczce nad morze zrozumiałam, że w życiu miałam już wszystko, prócz jednego - prócz prawdziwej miłości.
Na wydmie tej nocy siedziałam jeszcze długo. W myślach błądziłam po twarzach moich przyjaciół i nagle dostrzegłam, że budzą się we mnie paranoje - nie znajdę nikogo, przecież mam już dwadzieścia dziewięć lat, za chwilę skończę trzydziestkę, wszystkie moje znajome już dawno wyszły za mąż! Przez całe życie byłam zbyt zajęta rozkoszowaniem się cudami natury, malarstwem i szkicowaniem, żeby odnaleźć w sobie potrzebę bycia z kimś. A teraz, kiedy ona nadeszła, może być już za późno.

Błąkałam się po miasteczku. Wszędzie otaczał mnie tłum rozkrzyczanej młodzieży i młodych matek z dziećmi. Odpychały mnie ostre kolory straganów, nie widziałam niczego pociągającego w neonach pubów, nie na miejscu zdawały mi się być budki z hot-dogami. Czułam się obca wobec całego roznegliżowanego tłumu w swojej długiej, lekkiej sukience i słomkowym kapeluszu przewiązanym kremową wstążką na głowie. Patrzyłam na dziewczynę, która miała na sobie różowe bikini - mężczyźni pożerali ją wzrokiem. Może gdyby się rozebrała, ktoś chciałby ze mną być. Ale ja nigdy w życiu nie nosiłam chociażby dwuczęściowego stroju kąpielowego i nawet nie pragnęłam, żeby ktokolwiek się na mnie spojrzał. Co się ze mną dzieje? Spojrzałam młode małżeństwo idące razem z może dwuletnią dziewczynką. Nigdy nie chciałam mieć dzieci, więc czemu teraz patrzę na nich z taką zazdrością? Skąd mi się to wszystko bierze? Potrącił mnie jakiś mężczyzna w samych bokserkach. Serce zabiło mi szybciej, gdy zobaczyłam tak idealnie muskularne ciało, mimo iż nigdy faceci mnie nie pociągali. Co jest, do cholery?
Zdesperowana, cały wieczór postanowiłam znów spędzić nad morzem. Poprzedniego wieczoru było mi za zimno w lekkiej sukience, włożyłam na siebie więc suknię z granatowego lnu w średniowiecznym stylu, której dopełnieniem były bufiaste rękawy mocno obwiązane od połowy ramienia do łokcia białą wstążką, a następnie rozcięte. Włosy koloru pszenicy rozpuściłam, a na głowę założyłam świeżo zrobiony warkocz z kłosów żyta. Spojrzałam w lustro i poczułam, że znów staję się sobą - samotną artystką, która kocha sztukę i nie potrzebuje niczego innego.
Gdy tylko zaszło słońce wyszłam z pokoju i udałam się powoli na plażę. W pobliskiej dyskotece głośno huczała muzyka, pijana młodzież zataczała się po ulicach. Starałam się ich nie zauważać i iść jak zwykle, swoją drogą. Dotarłam do plaży i usadowiłam się wygodnie na tym miejscu, co wcześniej. Jeszcze kręciło się tu mnóstwo ludzi, ale wszyscy byli cisi i milczący, jakby zakochali się w tej magii natury. Znów wróciłam do moich normalnych myśli - o rajskich ogrodach, o jasnych lasach i słonecznych łąkach. Zamknęłam oczy i wdychałam słony zapach morza - postanowiłam, że następnego dnia przyjdę z farbami olejnymi i płótnem, by malować zachód słońca. Plaża niemalże opustoszała, gdzieniegdzie siedziały romantyczne dusze i wpatrywały się w fale, tak jak ja. I wtedy, gdy wypędziłam z siebie to chwilowe zwątpienie co do wyboru mojej ścieżki życiowej, usłyszałam jego głos.
- Mogę się dosiąść?
Podniosłam oczy, by dojrzeć twarz osoby, która do mnie zagadnęła, w dodatku po angielsku z dość silnym amerykańskim akcentem. Jego głos był delikatny i słodki, przypominał mi szept wiatru. Był to wysoki i, jak się mogło zdawać, przystojny mężczyzna w firmowym T-Shirtem z nadrukiem znanej firmy oraz spodenkach w kwiaty hawajskie. Na nadgarstku błyszczał mu srebrny zegarek. Twarzy nie mogłam dostrzec, gdyż przykrywała ją ciemność.
Wyraziłam zgodę przez kiwnięcie głową i ponownie wpatrzyłam się w morze.
- Czemu siedzisz tu samotnie od kilku dni? - zapytał miękko nieznajomy.
Z przestrachem odwróciłam głowę w jego stronę i miałam zamiar poprosić o odejście, ale głos uwiązł mi w gardle. Zobaczyłam tuż obok siebie najpiękniejszą twarz, jaką widziałam po raz pierwszy w życiu. Cerę miał gładką, lekkie wypieki na policzkach, idealnie wykrojone i bardzo różowe usta, lekko zadarty nos, błyszczące błękitem oczy, szerokie i ciemne brwi, a włosy w kolorze słońca opadały z gracją na wysokie czoło. A z całej twarzy biło światło spokoju i delikatności, którego nigdy w życiu u nikogo nie widziałam.
- Zostań moim modelem - odezwałam się cicho.
- Słucham? - zdziwił się.
- Chcę cię namalować.
Spojrzał na mnie delikatnie, lecz jednocześnie ten wzrok przeszywał całą moją duszę. Czułam się jak otwarta księga w jego rękach, ale niczego nie chciałam zrobić, by on przestał się mną zaczytywać. Zatraciłam się w myśli, że będziemy tak trwać na zawsze - on, zapatrzony we mnie i czytający o całym moim życiu, wszystkich troskach i radościach i ja, odwiecznie pragnąca o nim. Jego oczy wyrażały odpowiedź, ale chyba wolał wypowiedzieć ją na głos, by dopełnić tą wspaniałą chwilę.
- Dobrze. Kiedy?
- Teraz. Za chwilę wrócę.
Zerwałam się z plaży i biegiem udałam się do pensjonatu, w którym mieszkałam. Szybko znalazłam się w pokoju, gdzie zebrałam w moją sporą torbę farby, palety, średniej wielkości płótno, pędzle, terpentynę i rozpuszczalnik. Pod pachę chwyciłam niską sztalugę, bym mogła wbić ją w piasek i wysoką lampkę na baterie, która miała oświetlać podobrazie. Z zniecierpliwieniem zakluczyłam drzwi i tym razem już nie biegiem, lecz szybkim krokiem udałam się na plażę. Stąpając po miękkim piasku zauważyłam jego milczącą postać, wpatrującą się w szalone fale. Z narastającym niepokojem i jednocześnie podnieceniem podeszłam do niego.
- Teraz już rozumiem, czemu przychodzisz tu codziennie. Fantastyczne uczucie - szepnął z błogim uśmiechem nie odwracając głowy w moją stronę. Po chwili spojrzał na mnie i zapytał: - Jak mam się ułożyć?
- Siedź jak teraz i wpatruj się w morze. Wyglądasz cudownie - westchnęłam, po czym zdałam sobie sprawę z wypowiedzianego komplementu. Ale na nim zdawało się to nie robić żadnego wrażenia, dlatego nie poprawiłam się. Usadowiłam się w sporej odległości od niego, wbiłam w piasek lampkę i zapaliłam ją. Spojrzałam na jego postać, którą delikatnie obejmowały promienie światła. Urok nie minął, a być może jeszcze bardziej się nasilił - mężczyzna zdawał się być jeszcze bardziej miękki i kruchy, skupiony i cichy. Wbiłam w piasek sztalugę i wyciągnęłam płótno. Na torbie położyłam palety i farby, ostrożnie ustawiłam terpentynę i rozpuszczalnik, pędzle włożyłam do specjalnego woreczka przyczepionego do sztalugi.
Zaczęłam szybko nakładać plamy kolorów. Śmiale prowadziłam kreski, chciałam za wszelką cenę zatrzymać każdy przemijający moment. Podniesienie wzroku, kilka nałożonych barw, potem znów krótkie spojrzenie. Pragnęłam zamknąć w tym obrazie całe jego światło, które w tak ciekawy sposób uwidoczniło się przy świetle lampy, które ledwo do niego dochodziło. Wkładałam całą moją energię w to, by zawrzeć całą magię jego postaci jak japońscy mnisi zamykali moc w kamieniach. Malowałam bez zahamowań i w pośpiechu, lecz nie niechlujnie. Każda plama koloru była starannie dobrana, każdy ruch był wyważony i gładki. Zostało jeszcze tylko parę kresek, parę pociągnięć pędzla. Jeszcze trochę jaśniejszej barwy na policzku, trochę fal na włosach, kilka plamek na niebie, jakaś kropka błyszcząca na dłoni.
Odłożyłam paletę z powrotem na torbę i spojrzałam na obraz.
- To najpiękniejsza rzecz, jaką w życiu namalowałam - szepnęłam jak w amoku.
Po chwili poczułam na swoim ramieniu zapach jego drogiej wody kolońskiej. Wiedziałam, że wpatruje się intensywnie w obraz i myśli. Ja siedziałam wyprostowana i skupiona na jego bliskości, która omamiła mnie całkowicie i prowadziła ku zatraceniu.
- Nie znam się na sztuce, ale nigdy nie widziałem bardziej zachwycającego obrazu - powiedział cicho po długiej ciszy. Usiadł koło mnie tak blisko, że nasze ramiona stykały się w dziwnie namiętnym uścisku. - Malowałaś go z taką wyczuwalną pasją, że nie zasnąłem przez tą całą noc.
- Całą noc? - zdziwiłam się. Która mogła być godzina? Utraciłam poczucie czasu podczas malowania.
- Za chwilę będzie świtać.
Podniosłam oczy z obrazu i spojrzałam na niebo. Z barwy ciemnego granatu zmieniało się powoli w szarość. Gwiazdy już znikły, tylko blady księżyc świecił nisko nad horyzontem. Morze swoim kolorem zlewało się z niebem i odróżniało się od niego jedynie szalejącymi falami. I ja, i on odwróciliśmy twarze ku płynącej z wody bryzy i oglądaliśmy w skupieniu i zachwycie cudowny spektakl. Wszystko wokół stało się czerwienią - niebo, piasek, morze, jego wirujące na wietrze włosy. Zza horyzontu nagle zaczęło się wychylać różowe słońce, które spowodowało, że wszystko wokół zapłonęło blaskiem. Lecz po chwili niebo zmieniło swą barwę na pomarańczową i, gdy tylko cała złocista kula oderwała się od morza, zagorzało czystym błękitem. Spektakl dobiegł końca.
Nagle zdałam sobie sprawę, że tkwię w jego gorącym uścisku, że on razem z morską bryzą głaszcze moje płonące pszenicą włosy, że jego silna, ale delikatna w dotyku dłoń jest spleciona z moją. Oparłam głowę o jego ramię i wdychałam jego zapach. Z jego serca płynęła wyciszająca muzyka. Zamknęłam oczy.
- Dziękuję - zdołałam wyszeptać.
- Nie, nie dziękuj. Za sny, które stają się realne, się nie dziękuje.
Westchnęłam i powoli wyplątałam się z uścisku.
- Idę - oznajmiłam.
Wyciągnęłam lampkę, obraz delikatnie położyłam na piasku, złożyłam sztalugę. Farby, palety i resztę przyrządów starannie włożyłam do torby. Założyłam ją na ramię i spojrzałam jeszcze raz na mężczyznę. Siedział przygarbiony i wpatrywał się ciągle w morze. Mimo nieciekawej pozy ciągle zdawał się być interesujący, jakiś dziwnie cichy i niedostępny, choć tak bardzo się przed nią otworzył.
- Niebiańska plaża - powiedział cicho, jakby chciał tylko stać się akompaniamentem dla morskiej bryzy. - Nie, to są złe wspomnienia. Lepiej o tym zapomnieć.
- Nie wiem, o czym mówisz. Ale zapomnij - szepnęłam i z czułością pochyliłam się nad nim i delikatnie odgarnęłam mu włosy z twarzy. - Idę - powtórzyłam.
- Musisz? - Zwrócił ku mnie błagalny wzrok.
- Chcę. Ale zobaczymy się jeszcze dzisiaj. Wiesz, gdzie mnie znajdziesz.
Chwyciłam lampkę dłoń, poprawiłam torbę i powolnym krokiem udałam się w stronę wyjścia z plaży. Gdy byłam już przed samą wydmą odwróciłam na chwilę wzrok ku nieznajomemu - siedział wpatrzony w morze, jakby coś go w nim fascynowało, lecz ja wiedziałam, że myśli zwraca teraz ku swoim niezbyt ciekawym wspomnieniom. Cała jego postać była jakby smutna, przytłoczona wewnętrznym cierpieniem, które zupełnie nie pasowało do żywej, zarumienionej twarzy. Ale ta boleść, która tak nagle uwydatniła się podczas nocy, była w nim najpiękniejsza. Za to obdarzyłam go najgorętszym uczuciem.

Obudziłam się po pierwszej. Słońce wpadało do mojego pokoju i bawiło się na kotarze z cieniem w kotka i myszkę. Ta falowała na wietrze jak moje włosy pod wpływem bryzy morskiej i zdawała sobie nic nie robić z tajemniczego spektaklu, który rozgrywał się na jej materiale. Wyglądała jak tajemnicza panna z czasów renesansu, która tańczyła w swojej lekkiej sukience w ogrodzie pełnym kwiatów o upajającym zapachu i soczystych kolorach.
Oddychałam powoli i wspominałam wydarzenia z nocy. Sen? Jawa? A może halucynacje? Nerwowo rzuciłam wzrokiem ku podłodze, na której leżały porozrzucane farby i palety. Wszystko zdaje się krzyczeć, że to była rzeczywistość, ale ja nie wiedziałam, czy wierzyć własnym wspomnieniom. Najpiękniejszy obraz, jaki w życiu stworzyłam, zostawiłam bez słowa nieznajomemu mężczyźnie, z którym miałam się dziś spotkać, lecz nie miałam żadnej pewności, że się zjawi. Ale serce było pewne - zobaczę się z nim jeszcze tego samego dnia.
Dlatego, tuż po zachodzie słońca, moim statecznym i pełnym gracji krokiem udałam się na plażę. Nie było go, ale zdecydowana byłam czekać na niego nawet całą noc. Usiadłam więc niemalże w tym samym miejscu, gdzie podszedł do mnie niecałą dobę temu. Zgięłam nogi w kolanie i podkuliłam je pod siebie, ściskając je mocno rękoma. Przymknęłam oczy i cieszyłam się z gorąca piasku i chłodu morza.
Nie czekałam długo. Zjawił się. Bez słowa usiadł koło mnie i delikatnie chwycił moją dłoń. Zwróciłam ku niemu wzrok i przeszył mnie dreszcz błękitu, który płynął z jego bajecznych oczu. Westchnęliśmy równocześnie i uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Co chciałbyś o mnie wiedzieć? - zapytałam.
- Wiem już wszystko, co chciałem. Ale... powiedz mi coś o sobie. Będzie nam łatwiej - powiedział cicho i przygarnął mnie do siebie.
- Mam na imię Julia. Mieszkam w niewielkim miasteczku pod Warszawą. Maluję zawodowo, ukończyłam Akademię Sztuk Pięknych. To chyba wszystko, czego jeszcze o mnie nie wiesz.
Delikatnie pogłaskał moje włosy, które spływały wodospadem po moich plecach.
- A ty, co chciałabyś o mnie wiedzieć? - zapytał się cicho.
- Powiedz to, co ja powiedziałam o sobie.
- Przyjaciele mówią na mnie Leo. Mieszkam w Beverly Hills. Jestem aktorem.
- Sławnym?
- Na tyle, że nawet w Polsce mogę pokazywać się tylko wieczorem. A i tak jestem rozpoznawalny.
Przytuliłam się do niego mocniej.
- Czemu tu przyjechałeś na wakacje? Nie na Majorkę czy Karaiby?
- Sam nie wiem. Serce mnie tu ciągnęło - wyznał. - I nie żałuję swojego wyboru.
Zamilkłam. Wpatrzyłam się w nagrzany jeszcze piasek i myślałam.
- Miałeś pewnie setki modelek i aktorek - powiedziałam powoli i z namysłem. - Czemu ja?
- Światło. Z ciebie bije światło. Ale jeżeli chcesz ze mną być, musisz pokochać mnie innego, niż dotąd znasz. Musisz nauczyć się obcować z kamerą i błyskiem fleszy. Musisz kupić sobie mocno wykrojone sukienki i chodzić ze mną na festiwale filmowe, gdzie wszyscy wydają się być mili, a najchętniej by się ciebie pozbyli, bo jesteś dla nich konkurencją. Wiesz, ja nie jestem przed kamerą taki, jakim jestem teraz. Nie mogę być sobą nawet przed znajomymi z planu.
Wpatrzyłam się w jego oczy, które mówiły więcej niż on. Cierpiał z powodu swojego ja, z powodu drogi, którą sam wybrał i która go satysfakcjonowała, ale nigdy nie dawała mu prawdziwego szczęścia. To mnie w dziwny sposób wyzwalało i dawało mi siłę, by móc być z nim.
- Dam radę - powiedziałam.
- A jeśli zatracisz w sobie to światło pod wpływem mojego świata, z którym nigdy nie miałaś do czynienia i którego zapewne nigdy nie zaakceptujesz?
- Dam radę - powtórzyłam i delikatnie musnęłam go po włosach. - Nie martw się o mnie. Umiem żyć jak chcę i pozostać tą samą osobą, nawet wtedy, gdy tor życia wyznacza mi kapryśna Fortuna. Nauczę się być dla ciebie odpowiednia, nawet za cenę tego, co od zawsze kocham.
- Nie zapomnę tego, co dla mnie zrobiłaś.
- Ja nic nie zrobiłam - przerwałam mu delikatnie.
- Nie, to nieprawda. Pozwoliłaś mi być sobą, choć jeden raz. Dziękuję.
- Nie dziękuj. Za sny, które stają się realne, się nie dziękuje - przytoczyłam z uśmiechem jego własne słowa. - Kiedy wracasz do Stanów?
- Za dwa dni.
- Przylecę do ciebie za dwa tygodnie, w czwartek. Załatwię sobie wizę, zbiorę wszystkie oszczędności i drobiazgi, bez których nie będę mogła wytrzymać.
- Nie kupuj ubrań. Razem wybierzemy się na zakupy i znajdziemy coś odpowiedniego. A bilet na samolot prześlę ci kurierem, o to też się nie martw.
- Dobrze.
Przez resztę nocy siedzieliśmy wtuleni w siebie i nasze ciała milczały. Wtedy mogły rozmawiać dusze, które również splotły się w namiętnym uścisku, takim, który nigdy nie miał się rozerwać i który miał trwać wiecznie, aż po koniec naszych dni. Te chwile dały mi wytchnienie i odpoczynek, jakiego nigdy nie zaznałam w samotności. Nie bałam się tego, że będę musiała stać się porcelanową laleczką i nie wahałam się ani trochę. Wiedziałam, że nikomu nie uda się zmienić mojego wnętrza, które w całości pokochało tego mężczyznę, który siedział wtedy obok mnie, który oddychał zapachem moich wypłukanych w rumianku włosach, który tak mocno ściskał moją dłoń, który był tak prosty i skomplikowany zarazem.

- Czego jeszcze nie spakowałam? - myślałam na głos. Obejrzałam jeszcze raz dokładnie zawartość sporej torebki, która zawierała cały mój dobytek. Kilka ukochanych sukienek, płaszcz na zimę, niewielka kosmetyczka, parę obrazów, mała sztaluga i pędzle - to wszystko, co miałam i co było mi niezbędne. Nigdy nie miałam komórki, telewizora, komputera, a nawet domowego telefonu czy suszarki do włosów. Nie miało dla mnie sensu zżywanie się z przedmiotami, które nie miały duszy. Żal za to było mi jedynie opuszczać własne niewielkie mieszkanie, które darzyłam sentymentem i oczywiście przyjaciół, których nigdy nie miałam wielu, ale ci, którzy byli, kochali mnie nade wszystko i ja im to wynagradzałam. Ostatnie dni w Polsce spędziłam z Grześkiem i Olgą, moimi dawnymi znajomymi z bractwa rycerskiego, z którego wycofałam się po skończeniu ASP, bo chciałam całkowicie oddać się sztuce. Ale przyjaźń między nami została.
- Muszę wam coś wyznać - powiedziałam, kiedy spotkaliśmy się u mnie w mieszkaniu kilka dni przed wyjazdem. - W czwartek wylatuję do Stanów Zjednoczonych. Na zawsze.
Grzesiek i Olga zwrócili ku mnie swe zdziwione oblicza.
- Jak to? - zapytała się szeptem całkowicie przerażona Olga.
- Poznałam kogoś - powiedziałam z uśmiechem i opowiedziałam o naszym spotkaniu z plaży.
Moi przyjaciele wymienili zaskoczone spojrzenia, czego nie można im się dziwić. Ja, od zawsze samotna, nagle dla poznanego nad morzem nieznajomego rzuca cały swój uporządkowany świat. Tego nigdy by się po mnie nie spodziewali, szczególnie, że ja sama byłam zaskoczona swoją własną decyzją.
- Ej, a on chociaż jest wypłacalny? - zapytał zawsze trzeźwo myślący Grzesiek.
- Jest aktorem.
- Teatr, kino? - dopytywała się Olga.
- Zapewne kino. Jest tak popularny, że nawet w Polsce nie miał spokoju. Ale paparazzi go nie dorwali, tyle dobrze.
- Ej, mów jak się nazywa! - niecierpliwiła się Olga.
- Na imię ma Leo.
Olga i Grzesiek znów spojrzeli na siebie ze zdziwieniem.
- Leonardo DiCaprio? - wyszeptał chłopak.
- Nie wiem, przedstawił mi się jako Leo - wyznałam prosto i upiłam trochę soku porzeczkowego własnej roboty z metalowego pucharku.
- Słodki blondyn o błękitnych oczętach? Dobrze zbudowany, przystojny? - dopytywała się na wpół zaskoczona, na wpół rozemocjonowana Olga.
- Mhm - przyznałam. Nie rozumiałam, o co robią taki szum.
- Czyli mam rozumieć, że na plaży w Krynicy Morskiej poznałaś boskiego Leo, do którego zdjęć wzdychają tysiące małolat na świecie; że zapytał się, czy może z tobą usiąść, a ty poleciałaś po farby, żeby go namalować i się w sobie zakochaliście? - pytał z niedowierzaniem Grzesiek.
- Tak.
Dopiłam do końca sok z porzeczek patrząc na moich przyjaciół, którzy wymieniali między sobą przerażone spojrzenia. Czy człowiek nie może się zakochać? Nie rozumiałam ich zaskoczenia, może dlatego, że nie miałam pojęcia o tym, kim naprawdę jest ten przystojny i delikatny mężczyzna, którego pokochałam.
- Ej, a masz przy sobie ten obraz? - zapytała z nagłym olśnieniem Olga.
- Dałam mu. Doszliśmy do wniosku, że będzie wisiał w naszym nowym, wspólnym domu jako pamiątka naszego pierwszego spotkania.
- O kurwa mać! - przeklął Grzesiek i podniósł się z fotela. - Czyli ty nic o nim nie wiesz, nie masz nawet jego zdjęcia?
- Wystarcza mi to, że noszę go w sercu - powiedziałam cicho i zamknęłam oczy, by odtworzyć w pamięci jego delikatne rysy twarzy, które tak silnie zakorzeniły się już w moim sercu. Otworzyłam oczy. - Wyjeżdżam do niego. Nie jest ważne dla mnie, czy jest on jakimś Leonardo DiCaprio, czy też zwykłym teatralnym grajkiem. Pokochałam jego, nie jego profesję.
Chyba wtedy Olga i Grzesiek zrozumieli, że na prawdę jestem zakochana i że nic nie jest w stanie zmienić mojej decyzji. Dali mi spokój z wypytywaniem, skupili się bardziej na tym, by spędzić ze mną ten czas, który został mi do wyjazdu do Stanów Zjednoczonych. Wiedziałam, że cierpią, iż wyjeżdżam, lecz z drugiej strony cieszą się z mojej radości - byłam im wdzięczna za oby dwa uczucia, które ich przepełniały. W czwartek odprowadzili mnie o siódmej rano pod lotnisko.
- Dziękuję wam za wszystko. Będę pisać - obiecuję! - powiedziałam na pożegnanie i uściskałam każdego mocno.
- Trzymaj się i daj znać, gdy już dolecisz. Tutaj masz kartkę z naszym numerem telefonu. - Grzesiek wcisnął mi w dłoń zgięty na pół papierek. - Wiem, że nie korzystasz z takich urządzeń, ale chyba będziesz musiała nauczyć się żyć zupełnie inaczej, niż przywykłaś, więc mam nadzieję, że zrobisz z tego numeru dobry użytek i przedzwonisz czasem.
- Zadzwonię, obiecuję! - wyszeptałam i uroniłam kilka łez ze wzruszenia.
- I, pamiętaj - jakby coś było nie tak, od razu wracaj. Zawsze masz nas, będziemy o tobie myśleć dniami i nocami! - zapewniała również poruszona rozstaniem Olga.
- Będę pamiętać, kochani! A teraz idźcie już, bo to pożegnanie jest dla mnie tak bolesne, że zawrócę z obranej przez siebie drogi! - wyszeptałam, uwiesiłam się jeszcze raz na szyi Grzesia i Olgi, po czym odeszłam, by pozbyć się bagażu i przejść kontrolę celną.
Podróż była strasznie dłużąca. Myślałam tylko o nim, o moim tajemniczym modelu, który stał się moją prawdziwą namiętnością i chyba jedyną miłością. Przywracałam w pamięci jego twarz, dłonie, ciało. Czułam niemalże jego dotyk na moich włosach, zdawałam się wdychać jego woń. Tak bardzo pragnęłam, by znów trzymał mnie w swoich ramionach i nigdy nie puścił. Ale wiedziałam, że już za tak niewiele znowu będę przy nim. To dodawało mi otuchy.
Pilot wylądował perfekcyjnie. Na chwiejnych nogach wyszłam z samolotu i poszłam odebrać bagaż. Ręce mi drżały, gdy chwytałam walizkę w pośpiechu. Czułam się obca wśród rozgadanego i roześmianego tłumu, ale wiedziałam, że idę do Leo i to dodawało mi siły. Stanęłam prosto i powoli ruszyłam tak, jak kierowały mnie strzałki. Ludzie co jakiś czas potrącali mnie, ale nie przejmowała się tym. W moim umyśle był już tylko on - nic nie było w stanie tego zmącić.
Wyszłam na główny hall, gdzie miał na mnie czekać. Rozejrzałam się wokoło, lecz nie dojrzałam go. Powoli obejrzałam po raz kolejny wszystkie twarze, oczekujące na swoich krewnych bądź przyjaciół, lecz jego tam nie było. Z rosnącym przerażeniem postanowiłam usiąść na pobliskiej ławce, by tam poczekać na mojego ukochanego. Wpatrzyłam się w tłum, wyszukując jego puszystych, złotych włosów. I, w końcu, dojrzałam je w miejscu, w którym nigdy się bym ich nie spodziewała - gdzieś pod jakąś reklamą, daleko od ludzi.
Ciężko oddychając podeszłam do niego.
- Witaj - powiedziałam, gdy on w końcu mnie zauważył.
- Julia... - wyszeptał, przytulił mnie i podniósł wysoko do góry. - Nareszcie!
W jego ramionach zaczęłam się śmiać i płakać równocześnie. Byłam taka szczęśliwa i podekscytowana, rozpierała mnie niewyobrażalnie wielka energia, która dawała mi prawdziwą moc i siłę.
- Leo - szepnęłam w końcu, gdy otarłam krople wzruszenia spływające po moich policzkach. - Tak tęskniłam!
- Ja też! Zdawać by się mogło, że nie widzieliśmy się całe lata! - zaśmiał się, lecz oczy miał jak ja - pełne łez. - Chodźmy do domu. Naszego domu!
W jedną dłoń wziął moją walizkę, drugą zaś objął moje ramię. Szliśmy w cichej radości ku spełnieniu naszej idealnej miłości. Miłości, która miała tak wiele twarzy, lecz każda z nich była najpiękniejsza i najwspanialsza. Pomyślałam, że podobno życie jest bajką - jeśli tak, to był to wspaniały początek jej kolejnego rozdziału.

Wjechaliśmy jego czarnym kabrioletem porsche przez pilnie strzeżoną bramę jego posiadłości. Wyjrzałam przez okno samochodu i zobaczyłam ogromną willę. "Matko, jak ja się w tym wszystkim odnajdę?", pomyślałam. Stanęliśmy niemalże tuż przed drzwiami. Drzwi otworzył mi, jak się potem dowiedziałam, ogrodnik, który następnie wyjął walizkę z bagażnika.
- Witaj w domu! - powiedział do mnie z uśmiechem Leo i wskazał na drzwi.
Weszłam po kilku schodkach i chciałam chwycić klamkę, lecz lokaj był szybszy - otworzył je przede mną i przywitał mnie ukłonem.
- Charlie, zanieś walizki Julii do jej garderoby! - powiedział Leo do lokaja, który po raz kolejny ukłonił się i odszedł z moją torbą. Poczułam się nieswojo w tym domu. Służba i ogrom wszystkiego - to mnie przerażało.
- Pewnie jesteś głodna - stwierdził Leo, a ja kiwnęłam głową. - Kathy miała przygotować na kolację coś specjalnego. Chodźmy!
Poprowadził mnie przez korytarz po lewej stronie i otworzył przede mną drugie drzwi po prawej. Ukazała się przede mną bogato zdobiona w białe róże jadalnia. Stół dla kilkunastu osób zajmował tu czołowe miejsce, a przy nim ustawione były obite miękkim na pierwszy rzut oka materiałem. Zastawione były dwa miejsca naprzeciwko siebie.
- No, siadaj! - zachęcił mnie Leo.
Z rosnącym przerażeniem w oczach usiadłam posłusznie przy jednym nakryciu i poczułam, jak nagle zaczynają pocić mi się dłonie. Ten dom był wielki i piękny, ale nie miał żadnej duszy w sobie, za którą tak bardzo kochałam moje własne, skromne mieszkanko. Tu wszystko było jak w hotelu - luksusowe i ozdobione z przepychem, ale nie wyrażało ani trochę serca właściciela. Nawet róże zdawały się być jeszcze bardziej próżne i zapatrzone w siebie, niż normalnie.
- Coś się stało? - zapytał się troskliwie Leo, gdy zauważył moją strapioną minę.
- Czuję się tu trochę... nieswojo.
- No to przenieśmy się do miejsca, gdzie może bardziej ci się spodoba - zdecydował z uśmiechem Leo i zawołał Kathy, około czterdziestoletnią kucharkę. - Moja droga, przenieś nasze nakrycia na mały stolik w saloniku. Tam zjemy.
Kobieta z uśmiechem wykonała prośbę. Mój ukochany chwycił mnie za rękę i zaprowadził przez masę krętych korytarzy do saloniku - niewielkiego, cichego pokoju utrzymanego w kolorach brązu i borda, gdzie mieścił się tylko stolik na dwie osoby i dwa krzesła oraz zaszklony kredens, na którego półkach były postawione złote statuetki.
- Och, od razu lepiej! - przyznałam i usiadłam na jednym krześle. Naprzeciwko mnie spoczął Leo, a Kathy kręciła się co jakiś czas koło nas, przygotowując kolację. - To twoje nagrody? - wskazałam na kredens.
- Tak. Trochę się tego nazbierało przez te wszystkie lata - przyznał i westchnął. - Czasem mi się zdaje, że jestem już trochę zmęczony aktorstwem. Ale kiedy zaczynam kręcić następny film wciąga mnie to tak bardzo, że zaczynam wątpić, czy kiedykolwiek odejdę z tego zawodu. Aktorstwo to ciężki kawałek chleba, ale też dobra zabawa i spory zarobek - zaśmiał się.
- Widzę to chociażby po rozmiarach i urządzeniu twojego domu - przyznałam.
Kathy zdążyła już wszystko przyszykować, dlatego zabraliśmy się za jedzenie wykwintnej kolacji z potrawami, których nigdy nie jadałam, gdyż nie uważałam za konieczne spróbowanie takich specjałów jak krewetki czy langusty.
- Cóż, i tak mam jeden z najmniejszych domów w okolicy. Ale nie każdego aktora stać na taką willę, to też fakt - odrzekł Leo po dłuższej ciszy.
- A inni z własnego wyboru kochają małe przestrzenie i minimalizm z duszą - powiedziałam cicho, jakbym mówiła sama do siebie.
Leo zdawał się być nieco zaskoczony moim smutkiem. Właściwie nie był to smutek, tylko jakaś dziwna melancholia, która zwykła napadać mnie w takich wspaniałych chwilach, jak pierwszy dzień w moim nowym domu i spore przygniecenie ciężarem jego ogromu.
- Ostrzegałem cię, ukochana, że będzie ci ciężko. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Nie znasz mnie przed kamerami i nie będziesz chciała mnie znać. Przynajmniej nie mam już na to nadziei. Aktora przed kamerą nie jest w stanie zrozumieć nikt spoza normalnego świata. Dlatego jeszcze nigdy nie miałem kogoś spoza tego światka.
- Pewnie same romanse, może jedna osoba na stałe? - dopytywałam się.
- Tak, ty zawsze wszystko wiesz. Chyba, że czytałaś coś o mnie wcześniej... - wyczekująco zawiesił głos.
- Nie. Nie wiem nawet, jak brzmi twoje nazwisko. Mogę się tylko domyślać i ufać intuicji mojej przyjaciółki, która po opisie wymieniła nazwisko DiCaprio.
- Miała rację. Była zaskoczona? - zapytał się z ciekawością Leo.
- Przerażona - zaśmiałam się na wspomnienie miny przyjaciółki.
- Pewnie bała się, że wykorzystam cię i porzucę. Chodzą plotki, że robiłem tak z wszystkimi panienkami. Ale jest spora różnica pomiędzy tamtymi stosunkami a naszymi. Ciebie pokochałem, je tylko pożądałem. Może i byłem szowinistyczną świnią, ale one nie były lepsze. Wiele z nich odchodziło bez słowa, robiło nadzieje na prawdziwy związek i potem, gdy się już mną nacieszyło, raniło.
Wzruszyłam się. Ten facet, z pozoru tak szczęśliwy, a tak naprawdę pełen smutku, nigdy nie zaznał prawdziwego uczucia i to nie z własnego wyboru, jak ja. Jego jedynym przewinieniem było to, że zechciał być aktorem i nie rozważył wszystkich plusów i minusów, których nie można zauważyć na pierwszy rzut oka. Wątpiłam wtedy, czy po przemyśleniu wszystkiego nie wybrałby innej drogi życia. Ale sam mówił, że teraz go to wciągnęło i nie jest już w stanie odejść.
Zjedliśmy do końca kolację. Chciałam pomóc Kathy zanieść wszystko do kuchni, lecz Leo zabronił mi.
- Za to jej płacę - powiedział, puścił mi oczko i chwycił za rękę. - Pójdziemy do salonu?
- Chętnie.
Udaliśmy się więc do bardzo dużego pokoju zdobionego na styl secesyjny. Usiedliśmy obok siebie na wygodnej kanapie. Przyłożyłam głowę do jego ramienia i zamknęłam oczy, by przypomnieć sobie te dni, gdy przesiadaliśmy na wydmie. Słyszałam w uszach szumienie fal, miałam w wyobraźni tańczące fale na morskim wietrze. Wdychałam jego zapach, który mieszał się z słonym podmuchem wody. Uśmiechnęłam się i łza spadła po moim policzku.
- Czyli musimy udać się na zakupy, by wymieć moje średniowieczne sukienki na błyszczące strzępki ubrań? - zapytałam cicho.
- Niestety. Pojedziemy jutro, dobrze?
- Dobrze, kochany. - Zamilkłam na chwilę i zaczęłam błądzić w myślach po gwiazdach i księżycu, w które wpatrywaliśmy się kilka nocy z rzędu. Przypomniałam sobie o obietnicy przedzwonienia do Grzesia i Olgi. - Mogłabym na chwilę zatelefonować do Polski? Przyrzekłam przyjaciołom, że do nich zadzwonię jak przylecę.
- Jasne. Masz moją komórkę. - Wyjął z kieszeni niewielkie urządzenie, zapewne najnowszej generacji. - Wiesz, chyba jednak ja wybiorę numer - zaśmiał się, gdy zobaczył moje przerażenie na twarzy pod wpływem zbyt dużej ilości techniki.
Wyjęłam z kieszonki zwitek papieru i podałam Leo. Ten chwilkę wciskał przyciski na klawiaturze telefonu i w końcu podał mi. Przyłożyłam do ucha.
- Grzegorz Fischer, słucham? - usłyszałam głos przyjaciela.
- Cześć Grzesiek, tu Julia! - powiedziałam cicho.
- Julka! Cześć! Już się zaczynaliśmy niepokoić, czy doleciałaś szczęśliwie!
- Zdążyłam już zjeść kolację i odpocząć - odrzekłam z uśmiechem. Cieszyłam się jednak, że istnieje coś takiego jak telefon - bez tego nie mogłabym teraz słyszeć głosu Grzesia.
- I jak tam w Ameryce? Oglądaliśmy dom twojego Leo w Internecie, niezła willa.
- Fakt, dom jest ogromny. Jeszcze się nie połapałam całkowicie, ale przecież nie miejsce zamieszkania jest najważniejsze, a człowiek, który w nim mieszka. Jestem nieco przerażona, bo jutro musimy pojechać na zakupy i kupić mi jakieś ubrania na festiwale. Mam nadzieję, że znajdę coś, co będzie się nadawać.
- Nie przejmuj się, w takich ciuchach też można chodzić. Wiem, że wolisz średniowieczny styl, ale przecież nie ubrania są ważne, tylko wnętrze - powiedział ciepło Grzesiu. - Ej, to w końcu to jest Leonardo DiCaprio, czy nie?
- Tak, DiCaprio - zaśmiałam się z miny mojego ukochanego, który siedział obok. - Właśnie siedzi koło mnie i zapewne zastanawia się, co o nim mówię!
- Haha, nieźle! A jak sobie z angielskim radzisz? - zapytał się Grzesiek.
- Przecież wiesz, że wolę mówić po angielsku niż polsku - stwierdziłam. - Muszę kończyć, bo Leo wyda całą fortunę na komórkę. Ucałuj ode mnie Olgę!
- Nie omieszkam. Trzymaj się i dzwoń!
- Będę! Papa! - powiedziałam i podałam telefon mojemu kochanemu. On nacisnął jakiś przycisk.
- Będę musiał nauczyć cię korzystać z telefonu - zaśmiał się.
- Na to wygląda - stwierdziłam i położyłam się na jego kolanach. Było mi tak dobrze, tak rozkosznie jak nigdy. Leo głaskał delikatnie moje włosy, które rozsypały się na jego nodze i czułam, jak drży mu ręka.
- Ty drżysz! - szepnęłam zdziwiona, a on się zaśmiał. - Z czego się śmiejesz? - zapytałam.
- Nie widziałaś pewnie "Titanica", co?
- Nie.
- W pewnej scenie pada to samo stwierdzenie - powiedział ciepło.
Zerwałam się nagle z jego kolan i popatrzyłam mu ciekawie w oczy.
- W jakiej? - dopytywałam się.
- Pokazać ci? - odpowiedział pytaniem.
Kiwnęłam głową.
Wtedy mnie pocałował. Miał tak delikatne i miękkie usta. Całował ekscytująco, gorąco, namiętnie. Czułam na sobie ciężki zapach jego wody kolońskiej, dreszcze przechodziły mi po plecach, gdy delikatnie dotykał ich palcami dłoni. Uczepiłam moją rękę na jego karku i, czując jego miękkie włosy, delektowałam się pierwszym pocałunkiem, jakich mało.
Wziął mnie na ręce i, ciągle całując, zaniósł mnie do sypialni. Z gracją położył mnie na łóżku i obdarzył kolejną serią pocałunków. Poczułam, jak jego ręka trafiła w końcu na zamek mojej sukienki, który rozpiął jak prawdziwy znawca. "Pewnie miał tysiące panienek", pomyślałam, lecz ta myśl szybko odpłynęła pod wpływem jego rozżarzonego dotyku. Rozpięłam jego koszulę i zsunęłam ją z jego ramion. Miał tak idealne ciało - każdy mięsień był równomiernie wykształcony, każda wypukłość była jak z książkowego przykładu. Całował całe moje ciało z oddaniem i czcią, a ja pod wpływem każdej z tych czułości pragnęłam jeszcze bardziej. Przechodziły przeze mnie fale spazmu, których nie znałam nigdy wcześniej. Miałam wrażenie, jakby cały świat wirował, a my z nim. Uchwyciłam się mocno jego włosów i dałam się ponieść szaleństwu wieczoru.
- Leo... - szepnęłam, gdy leżał koło mnie i próbował zasnąć.
- Tak, kochana?
- Chce ci się spać? - zapytałam i spojrzałam na niego. Oczy mu błyszczały tak, jak każda kropelka potu na jego twarzy.
- Nie.
- Widzisz, mi też nie. Porozmawiajmy - powiedziałam ciepło i musnęłam dłonią jego policzek.
- Na jaki temat?
- Może... kiedy będziesz musiał wyjechać, by kręcić nowy film?
Leo popatrzył na mnie zaskoczony.
- Jesteś najciekawszą istotą, jaką w życiu spotkałem. Żadna z dziewczyn po spędzonej nocy nie pytała mi się o takie rzeczy. Każda chciała, by ją tylko przytulać i głaskać.
- Odpowiedz - nalegałam.
- Na razie nie wyjeżdżam nigdzie. Mój manager ma dla mnie kilka ofert, muszę je przejrzeć i zadecydować, czy mam ochotę na jakaś. Ale teraz najważniejsza jesteś ty. Praca może poczekać, skoro mam cię przy sobie.
Westchnęłam i wpatrzyłam się w błękit jego oczu. Przypominał mi czyste niebo bez chmur, które tak kochałam.
- Obiecaj mi, że jeżeli znajdzie się jakaś dobra rola w dobrym filmie, to nie będziesz myślał tylko o mnie i ją przyjmiesz - powiedziałam cicho.
- Słucham? - zdziwił się. - Wiesz, Julia, naprawdę mnie zadziwiasz. Sądzę, że każda dziewczyna na twoim miejscu błagałaby mnie, żebym nie brał żadnej roli, bo chciałaby być przy mnie. Ty... ty jesteś dorosła. Ten związek jest dorosły. Ja... ja nie wiem, czy... - zająknął się. - A, nie ważne.
- Jestem tylko nawiedzoną artystką, ale wiele w życiu przeszłam i wiele przemyślałam. Każdy z nas ma swoje życie, a to, że nasze drogi tak szybko się złączyły nie oznacza, że nie możemy iść wyznaczonym przed latami torem. Ja nie zamierzam zrezygnować z malowania, więc i ty nie powinieneś oddalać się zbytnio od swojej pracy.
- Jesteś aniołem - szepnął Leo i gorąco pocałował moje usta.
Uspokojona, zasnęłam w jego ramionach.

Obudziłam się, nim zaczęło świtać. Otworzyłam oczy i zobaczyłam obok siebie silne, lecz posiadające jakąś dziwną delikatność ciało mojego ukochanego. Leżał na boku, twarzą zwrócony do mnie i czule obejmował mój bok. Jego złote włosy, rozsypane na poduszce, zdawały się być jeszcze bardziej miękkie niż puch, a jego usta jeszcze słodsze niż miód. Powoli zsunęłam jego dłoń z mojej talii i rozejrzałam się po pokoju, w którym panował półmrok. W końcu na oślep odnalazłam wbudowaną we wnękę szafę. Po cichu otworzyłam ją i zobaczyłam kilkanaście najróżniejszych szlafroków. Wyjęłam jeden i założyłam go, po czym wymknęłam się cichcem z sypialni.
Na korytarzu paliły się światła. Pamiętałam jak przez mgłę drogę do salonu, mogłabym też trafić do jadalni i saloniku, lecz nie miałam pojęcia gdzie jest garderoba, w której powinny znaleźć się moje rzeczy oraz gdzie jest w tym domu łazienka. Kierując się bardziej instynktem niż znajomością posiadłości Leo, udałam się w prawo i doszłam do miejsca, które znałam - były to drzwi do saloniku. Teraz, gdy już znałam moje położenie, szybko znalazłam się przy drzwiach wejściowych, gdzie stał Charlie.
- Dzień dobry - powiedziałam z uśmiechem. - Mógłbyś wskazać mi drogę do mojej garderoby i łazienki. Chciałbym się umyć i ubrać.
- Proszę za mną - odrzekł i skierował się w lewo. Lekkim krokiem szłam za nim i rozglądałam się wokoło, by zapamiętać wszystkie szczegóły, dzięki którym lepiej zapamiętam plan budynku.
- Tutaj jest garderoba, pani rzeczy zostały już wypakowane. Łazienka to następne drzwi po lewej.
- Dziękuję ci bardzo - powiedziałam, ukłoniłam się i odesłałam go z powrotem do drzwi wejściowych, a sama nacisnęłam klamkę garderoby.
W środku ktoś porozwieszał już moje sukienki, a na półce ustawił wszystkie rzeczy, które ze sobą zabrałam. Z uśmiechem chwyciłam za fioletową szyfonową sukienkę, jedyną w niezbyt średniowiecznym stylu, oraz komplet bielizny i udałam się do luksusowej łazienki z półokrągłą wanną z masażem wodnym oraz ogromnym lustrem na całą ścianę. Na półce ktoś rozłożył wszystkie moje kosmetyki.
Z wielką ulgą weszłam do gorącej wody i umyłam dokładnie całe ciało. Użyłam jakiejś soli, które znalazłam w szafce - pachniała wanilią i brzoskwinią. Rozkoszowałam się długo tą niebiańską kąpielą, świeżym zapachem mydła i wody. W końcu wyszłam z wanny i skrupulatnie wytarłam się miękkim ręcznikiem. Włożyłam na siebie przygotowane wcześniej ubranie, włosy splotłam w luźny warkocz i obwiązałam wstążką w kolorze sukienki (miałam ich całą kolekcję we wszystkich kolorach). Odświeżona i szczęśliwa wyszłam z łazienki, trzymając mocno w dłoni szlafrok mojego ukochanego.
Przed drzwiami czekał również ubrany Leo.
- Ależ z ciebie ranny ptaszek - zaśmiał się i przyciągnął mnie do siebie. - Pięknie ci w tych delikatnych sukienkach, ale dziś, moja droga, jedziemy na zakupy - powiedział ciepło, przyparł mnie do ściany i przylgnął namiętnie ustami do moich warg, jakby od naszego ostatniego pocałunku minęły miesiące, a nie godziny.
- Widzę, że też zdążyłeś się umyć i ubrać - rzekłam po słodkim całusie, jakim mnie obdarował.
- Obudziłem się, jak tylko zorientowałem się, że nie czuję już przy sobie twojego ciepła, najdroższa.
- Wiesz co? Aktorstwo to pożyteczna praca. Rozwija umiejętności językowe. Jestem ciekawa, w jakim filmie wypowiadałeś tę kwestię - westchnęłam cicho i uśmiechnęłam się delikatnie, podczas gdy Leo patrzył na mnie ze zdziwieniem. - Nie słuchaj mnie. Gadam bzdury. Wiesz, jestem głodna. Mam ochotę na śniadanie. Kathy już coś przygotowała? - powiedziałam szybko i ruszyłam przed siebie. Leo dogonił mnie po chwili.
- Julia, stój! - Zatrzymałam się. Popatrzył mi głęboko w oczy, tak jak wtedy, na plaży. Biła od niego znów ta sama siła spokoju i smutku, którą pokochałam. Nie mogłam go nie wysłuchać. - To, co powiedziałem, płynęło z głębi serca.
- Och, Leo... - szepnęłam i uwiesiłam się na jego szyi. Nie wiedziałam już, czy wierzyć mu, czy też nie. Przechodziły przeze mnie przebłyski, że on ciągle przy mnie gra i nigdy nie jest sobą, ale zaraz potem dochodziłam do wniosku, że to nonsens i że wszystko co mówi, jest prawdą. W co teraz wierzyłam, nie było już ważne - zdecydowałam się na tę grę i nie mogłam już zawrócić.

- W tej bluzce dobrze byś się prezentowała na co dzień. - Leo wskazał na niewielki top w błękitnym kolorze z dużym, markowym napisem.
- To nie mogę normalnie chodzić w moich sukienkach? - zapytałam ze smutkiem.
- Możesz, kochanie, możesz. Ale chciałbym, byś miała też coś na wyjścia mniej oficjalne, na przykład do pubu czy na dyskotekę. Po prostu przyda ci się coś takiego.
- Dobrze.
Chwyciłam więc błękitny top, wzięłam też białą bluzkę wiązaną na szyi i czarny top ze srebrnym nadrukiem. Leo z uśmiechem kiwnął głową i złapał mnie za rękę, po czym udaliśmy się do działu ze spódnicami. Wybrał mi jeansową miniówkę, ja włożyłam do koszyka nieco dłuższą czarną spódnicę z łańcuszkami. Chwyciłam też dwie pary jeansów: jedną wytartą, a drugą ze srebrnym motylem. Leo znalazł mi też kilka błyszczących pasków, jakąś czapeczkę i daszek. Weszłam załadowana tym wszystkim do przebieralni.
Wbiłam się w błękitną bluzeczkę i jeansową spódniczkę, założyłam do tego granatowo-niebieski daszek. Popatrzyłam w lustro i zobaczyłam moją twarz z dołem kogoś absolutnie innego. Poczułam się strasznie dziwnie, jakby ktoś wyrywał ze mnie moje własne ja. Ale potem zaszumiały mi w głowie słowa: "Nie mogę już teraz zawrócić" i zrozumiałam, że moja decyzja w sprawie zmiany siebie zapadła wtedy, gdy zgodziłam się zamieszkać z Leo. Teraz muszę mknąć do przodu.
Wyszłam z przebieralni i pokazałam się mojemu ukochanemu.
- Boże, jak nie ty - szepnął. - Wyglądasz świetnie. Reszty nie przymierzaj.
Szybko przebrałam się w moją własną sukienkę, ale ciągle czułam się nieswojo. Mimo to chwyciłam za koszyk i razem z Leo udałam się do kasy. Zapłacił za wszystko niebanalną sumę, ale to był jego wybór. Ja go do niczego nie namawiałam, a właściwie to on ode mnie wymagał tych zakupów. Nie czułam się winna.
Potem udaliśmy się do jakiegoś markowego sklepu obuwniczego. Leo wybrał dla mnie jakieś bardziej sportowe buty i dwie pary niezwykle szpilek. Strasznie ciężko było mi chociażby stanąć w nich na nogi, ale nie mogłam narzekać - musiałam milczeć.
- A co z sukienkami na festiwale? - dopytywałam się, gdy wyszliśmy na ulicę.
- Umówiłem się z projektantką Chanel. Takie ciuszki szyje się na zamówienie, moja droga.
Wsiedliśmy więc do jego samochodu i Leo zawiózł nas do głównego siedziby firmy, która miała zaopatrzyć mnie w sukienki. Przeszliśmy przez czysty, lecz nieprzyjemnie chłodny hall i udaliśmy się do stolika sekretarki, która oznajmiła nam, iż pani Troy już nas oczekuje i wskazała niepotrzebne drzwi - Leo dobrze znał rozkład tego budynku.
Weszliśmy do ciepło urządzonego atelier pani Troy.
- O, Leo! Jak miło mi cię widzieć! - mniej więcej trzydziestoletnia dziewczyna uścisnęła dłoń mojego mężczyzny. - A pani to Julia, prawda? Leo mi o tobie opowiadał.
- Miło mi cię poznać - powiedziałam cicho i lekko uśmiechnęłam się.
- To co, usiądziecie? - zapytała i, nie czekając na odpowiedź, spoczęła na swoim krześle, wskazując nam dwa stojące przed jej biurkiem.
- Zrobiłaś kilka szkiców, tak jak cię prosiłem? - zapytał się Leo.
- Tak. Wiesz, Julio, Leo bardzo dokładnie cię opisał i dzięki temu mogłam już teraz przygotować projekty sukni dla ciebie. Poczekaj, gdzie one są?... - Kobieta znikła w otchłaniach szuflad, poszukując czegoś w stosach papieru. - O, mam! - wykrzyknęła wyraźnie uradowana i wyciągnęła kilka kartek z projektami. Pokazała mi pierwszy. - Ten w stylu orientalnym, przy dobrym makijażu będziesz wyglądać niczym prawdziwa Tajka z blond włosami. - Wskazała na drugi. - O, ten w ciekawy sposób podkreśliłby twoje zielone oczy. - Odłożyła go na bok i ukazał się trzeci szkic. - Cóż, to standard, ale gdyby taką samą czerwienią umalować twoje kształtne usta, wyglądałabyś znakomicie. - Pokazała mi czwarty i ostatni projekt. - A tu coś bardzo krótkiego i bardzo mieniącego, co znaczy - bardzo modnego. - Zebrała wszystkie papiery w jedną kupkę i złożyła je, po czym popatrzyła na mnie pytająco. - I co ty na to?
- Hm... Leo, jak myślisz? - zapytałam się niezdecydowanie.
- Ta ostatnia jest dobra. Poza tym zielona i czerwona też by się nadawały. Chyba uszyjemy wszystkie, kochanie.
- Dobrze, niech będzie - powiedziałam cicho i uśmiechnęłam się do niego promiennie.
- Jesteś pewna? - zapytała się nagle projektantka. - Przecież ty to będziesz nosić, nie nasz boski kasanowa Leo!
- Tak, jestem pewna - odrzekałam.
- No to chodź, zaraz cię wymierzymy.
I wyszłyśmy do sąsiedniego pokoju, gdzie pani Troy wzięła ode mnie wszystkie wymiary.

- Boski kasanowa - szepnęłam, gdy razem z Leo wracaliśmy do domu.
- Słucham?
- Troy nazwała cię "boskim kasanową".
- A co to ma do rzeczy? - zapytał.
- Nic, tak tylko mówię do siebie.

- Kochanie, jutro zamówiłem ci kosmetyczkę i wizażystkę - oznajmił Leo przy kolacji.
- Przyjedzie tutaj?
- Tak, o dziesiątej.
- Dobrze.
Powoli jadłam kanapkę. Myślałam o zmianach w moim życiu i o tym, że sama się na nie zgodziłam, a teraz tak bardzo zaczęłam się ich bać. W końcu zaczęło do mnie docierać to, że zatracę siebie w tym całym zgiełku, który zawsze z pogardą omijałam. Sączyłam herbatę i zastanawiałam się, kiedy stanę się nieczułą panienką, która będzie pomiatać wszystkimi dookoła. Zaskoczona odkryłam, że ta myśl mnie nie przeraża - już, po jednym dniu obcowania z tym drugim światem, stawałam się obojętna.
Wieczorem Leo dał mi kieliszek szampana i wyciągnął mnie na balkon w salonie.
- Za pomyślność i miłość, by nigdy nas nie opuszczały - szepnął i objął mnie ramieniem.
- Za pomyślność i miłość... - powtórzyłam za nim jak cień i wzięłam niewielki łyk chłodzącego napoju. Wpatrzyłam się w drzewa, których liście szumiały przy lekkich podmuchach wiatru. W ciemności zdawały się dobrymi duchami, które opowiadały swoją własną historię. Wzniosłam głowę wysoko, lecz księżyca ani gwiazd nie widać - przykryła je gruba warstwa chmur.
- Co cię gryzie, kochanie? - zapytał nagle Leo.
- Boję się.
- Zmian? - dopytywał się.
Kiwnęłam w odpowiedzi głową. Leo na chwilę zamyślił się, po czym oparł moją głowę o swoje ramię i pocałował w włosy.
- Możemy też zrobić inaczej. Nie będziesz się nigdzie pokazywać, będziesz siedzieć sama w domu, podczas gdy ja będę gdzieś tam, w odległym świecie. Ale pamiętaj, że ja bywam tutaj naprawdę rzadko. Zwykle muszę spędzać czas na planie filmu bądź na różnych festiwalach i spotkaniach. Uwierz mi, ja nie mogę się zmienić. To jest moja praca.
- Jestem niewdzięczna - powiedziałam cicho i łza spłynęła po moim policzku.
- Nie, nieprawda. Kochanie... - Leo osuszył moje lica pocałunkami. - Ja chcę, żebyś znów się uśmiechała. Żeby świeciło w tobie światło. Tego najbardziej teraz pragnę i marzę o tym. Jeżeli zmiany zewnętrzne mają przemienić cię aż tak bardzo, iż staniesz się nieszczęśliwa, to nie zmieniaj się.
- Ja dla ciebie zrobię wszystko. Nawet będę ubierać te wszystkie za małe ubrania i chodzić na szpilkach.
- Twoje wyrzeczenie jest tak wielką ofiarą, iż nie mieści się to nawet w mojej głowie. Nie wiem, jak mogę ci dziękować za taki dar - szepnął.
- Po prostu bądź ze mną.
- Będę. Zawsze - powiedział cicho i wychylił do końca lampkę szampana, po czym pocałował mnie.

Następnego dnia, tuż przed lunchem, stałam w łazience i wpatrywałam się w lustro. Nie wierzyłam w to, jak wyglądam. Miałam na sobie biały top wiązany na szyi i jasne jeansy ze srebrnym motylem na lewej nogawce oraz białe szpilki na nogach. Włosy koloru pszenicy zostały rozprostowane, a na twarzy miałam dość grubą, ale dyskretną warstwę pudru i różu. Oczy umalowane na niebiesko patrzyły ze zdziwieniem na nerwowo poruszające się usta pociągnięte jasnoróżową szminką. Wyglądałam jak nie ja.
Wyszłam z łazienki i udałam się do saloniku, gdzie mieliśmy z Leo spożyć lunch. Spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Jesteś równie piękna jak w średniowiecznych ubraniach i bez makijażu - stwierdził ciepło i gestem zachęcił mnie do tego, bym usiadła. Tak też zrobiłam.
- Czuję się trochę nieswojo - szepnęłam, ale po chwili wyrwałam się z zamyślenia i powiedziałam, już z szerokim uśmiechem: - Ale wyglądam całkiem nieźle. W każdym razie zupełnie inaczej i trochę potrwa, aż się przyzwyczaję. A przyzwyczaję się na pewno.
- Wiesz co? Cholernie cię kocham - westchnął Leo z błyskającymi iskrami w oczach.
W odpowiedzi uśmiechnęłam się i wbiłam widelec w kotlet szwajcarski.

Dni w posiadłości Leonarda DiCaprio powoli mijały. Wzbogaciłam się o kolejne modne ubrania, dostałam mnóstwo kosmetyków po przejściu kursu malowania się przez wizażystkę, która kilkakrotnie mnie nawiedzała. W końcu do Leo zadzwoniła pani Troy z wiadomością, iż suknie są już gotowe, więc powinnam przyjechać i je przymierzyć. Wsiedliśmy więc prędko do czarnego kabrioletu i po pewnym czasie znaleźliśmy się w dobrze znanym mi już chłodnym hallu, a po chwili w cieplejszym pomieszczeniu, gdzie pracowała Troy.
- O, już jesteście? - zdziwiła się. Pozbierała kartki i włożyła je do szuflady, po czym wstała. - Ty, Julio, pójdziesz ze mną. Leo, poczekaj tutaj, mój drogi.
- Oczywiście, Caroline.
"Więc ma na imię Caroline", pomyślałam. "Miło jest się w końcu dowiedzieć".
Weszłyśmy do pomieszczenia, gdzie wcześniej Carrie brała moje wymiary. Teraz na wieszaku wisiały cztery sukienki, jakich miesiąc temu nigdy bym na siebie nie włożyła. Przymierzyłam każdą, leżały doskonale. Najlepiej czułam się w zielonej - lekko falująca się miękka tkanina ciągnęła się lekko po ziemi, szpiczasty dekolt zakończony był połyskującym kamieniem w odcieniu sukni, postawiony kołnierz oddzielał złote włosy od bladej szyi, a długie rękawy kończyły się cienkim paskiem, który zakładało się na palec. Pozostałe były mi obojętne, choć najgorzej czułam się w złotej, która więcej pokazywała niż odsłaniała.
- I jak? - dopytywała się Caroline.
- Wszystkie są perfekcyjne - przyznałam z uśmiechem.
- Cieszę się - powiedziała Carrie i, gdy tylko przebrałam się w moje codzienne ubrania, wzięła wszystkie cztery sukienki na rękę i każdą, po pieczołowitym złożeniu, włożyła do papierowej torby z wielkim napisem "Chanel". Wyszłyśmy z pokoju.
- Caroline, cena nie uległa zmianie? - zapytał się Leo, kiedy upewnił się, że biorę wszystkie sukienki.
- Nie, tak jak mówiłam przez telefon.
- Prześlę na konto. Dziękuję za wszystko!
- To ja dziękuję.
Podziękowałam i po kolejnym uścisku dłoni, z dwoma sporymi papierowymi torbami w rękach, wyszłam razem z Leo z siedziby Chanel.
- Dziękuję za te sukienki, kochanie - powiedziałam i pocałowałam go w policzek.
- Nie masz za co. To drobnostka - odrzekł z uśmiechem i otworzył mi drzwi do jego kabrioletu. Sam wsiadł obok mnie i zaczął mnie całować. Cały gwar nagle ucichł, jakby wszyscy wpatrzyli się w ten pocałunek. Otworzyłam oczy, lecz nie! - wszystko huczało jak dalej, nikt nawet się nie obejrzał na nas. Przylgnęłam więc znowu wargami do jego ust i zatopiłam się w jego uścisku.
Nagle wyrwał mnie z pocałunku błysk flesza. Zerwałam się i zauważyłam mężczyznę z dość profesjonalnym aparatem fotograficznym, robiącego nam zdjęcia i bezczelnie uśmiechającego się pod nosem.
- Cholerni paparazzi! - wkurzył się Leo. - No to niedługo będziemy na okładkach gazet - stwierdził i ruszył z miejsca z piskiem opon.
Tak też się stało. Zdjęcia trafiły do kilku czasopism, a w szczególności do internetu (ciągle niezbyt umiałam się poruszać w sieci, dlatego zawsze siedziałam przy komputerze razem z ukochanym). Na największej stronie o Leo, która miała cały spis dziewczyn aktora, już prowadzono spekulacje o ślubie, dziecku z nieprawego łoża i mojej przestępczej przeszłości, a nawet nie znali mojego imienia. Leo był strasznie wściekły, lecz ja zaśmiewałam się z tego.
- Oj, kochanie, wyluzuj! Nie bierz tego wszystkiego na serio! - powiedziałam ze łzami rozbawienia w oczach.
- Ech, ja tkwię w tym od tak dawna, że mnie te rzeczy już nie bawią - prychnął. - Chciałbym, żeby ci wszyscy ludzie przestali wtykać nosy w nie swoje sprawy! I jeszcze posądzać cię o jakieś kontakty z mafią! - warknął. - Co oni sobie myślą?
- Nie przejmuj się. Ja się nie przejmuję, ty też nie masz powodu - powiedziałam kojącym głosem i oparłam się na jego ramieniu. - Popatrz na to z innej perspektywy.
Leo westchnął i uśmiechnął się w końcu. Pocałował mnie.
- Cóż ja bym bez ciebie zrobił, kochana? - szepnął.
- Sama już nie wiem - zaśmiałam się i pogłaskałam go po policzku.
- Ach, w tym wszystkim zapomniałem ci powiedzieć - za tydzień muszę wyjechać do Londynu na festiwal. Chcą mi dać jakąś nagrodę - powiedział z uśmiechem. - Pojedziesz ze mną?
- Oj, jasne! Co za głupie pytanie?
- Jaki jestem teraz szczęśliwy - westchnął Leo i po raz kolejny pocałował mnie. - Wylatujemy w sobotę od rana, a w niedzielę wieczorem mamy tą małą uroczystość. Zamówiłem już fryzjerkę i wizażystkę dla ciebie. Kosmetyczkę przełożyłem ci na piątek.
- Dziękuję. Jesteś wspaniały!
Zaśmiałam się z radości. Strach przed wielką imprezą, tak nerwowo wyczekiwany, nagle zniknął i nadeszło rozluźnienie. Cieszyłam się, że będę mogła być z nim, gdy będzie odbierał nagrodę. Byłam szczęśliwa, iż tak o mnie dba - załatwił wszystko, co było mi potrzebne. Przyszedł tylko moment na wybór jednej z czterech sukienek, z czym był spory problem.
- Powinnaś założyć tą złotą. Zieloną zostawimy na Oscary - doradzał mi Leo.
- Ale ta zielona jest taka śliczna...
- Dlatego powinnaś ją odłożyć na ważniejsza imprezę. To ma być takie miłe spotkanko w gronie starych znajomych, których mam szczerze dość, dlatego uważam, że najciekawiej prezentowałabyś się w złotej - nalegał.
- Ale ona jest taka... wycięta! - szepnęłam z przerażeniem, które (byłam tego pewna!) go całkowicie rozbawiło, lecz nie chcąc tego okazać kłócił się dalej.
- I w niej wyglądasz na pewno najśliczniej! Dobiorę sobie do niej krawat, obiecuję!
- A może jednak ta orientalna...
- Będzie na inną okazję! - upierał się przy swoim Leo.
Westchnęłam ze smutkiem.
- Dobra, niech ci będzie. Ubiorę złotą.
- Jesteś kochana - powiedział Leo i ucałował mnie w policzek.

W sobotę rano Leo zamówił taksówkę, która zawiozła nas na lotnisko. Nie przepadałam za podróżą samolotem, bo uważałam latanie za rzecz dość nienaturalną, ale przecież nie byłam w stanie inaczej dostać się do Londynu. Marzyłam o popłynięciu ogromnym transatlantykiem, takim jak Titanic. Wspomniałam o tym Leo.
- O nie, tylko nie Titanic! - westchnął mój ukochany i pogłaskał mnie z litością po głowie.
- Ach, bo ty grałeś w tym filmie o Titanicu, tak? - przypomniałam sobie.
- Tak, kochanie. I nie to, żebym pogardzał tą rolą, ale po prostu nie lubię być z nią utożsamiany. Ludzie wiążą mnie z tym filmem, bo dzięki niemu zdobyłem popularność, ale stanowczo wolę, gdy ktoś zwraca na mnie uwagę dzięki innym obrazom.
- A co było w nim złego? - dopytywałam się.
- Nic. To zwykły romans.
- Rozumiem - powiedziałam i zabrałam się za picie gorącej kawy.

- To moja ukochana, Julia - Leo przedstawiał mnie po kolei swoim mniej lub bardziej lubianym przyjaciołom.
- Bardzo mi miło poznać - powiedziałam z sztucznym uśmiechem posłanym do aktora, którego nazwisko nic mi nie mówiło.
- O, jaka piękna suknia! - zagadnęła mnie jakaś dziewczyna o figurze modelki, która przed chwilą rozmawiała z Leo. - Od kogo to?
- Od Leo - odpowiedziałam.
Dziewczyna zaśmiała się.
- Chodziło mi o projektanta.
- A... - powiedziałam z rumieńcem. - Chanel.
- Ostatnio robi coraz ciekawsze projekty. Muszę chyba się udać i coś sobie kupić nowego.
- Mhm - mruknęłam zbita z tropu.
Aktorka chyba doszła do wniosku, że jestem mało ciekawym obiektem towarzyskim i znów zaczęła rozmowę z Leo. Nagle ktoś złapał mnie za ramię.
- O, to ty! Ta piękność, która umawia się z DiCapriem! - powiedział do mnie trzydziestoparoletni mężczyzna.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, kiwnęłam głową.
- O, jest i nasz Leo! - krzyknął i podał mu dłoń.
- Ty też tutaj? Dawno się nie widzieliśmy - zaśmiał się mój ukochany całkowicie sztucznie. - Widzę, że poznałeś się już z Julią.
- Tak, śliczna dziewczyna! Skąd ty zawsze masz najświeższy towar? - dopytywał się mężczyzna. Poczułam się dziwnie, jak zwykły przedmiot.
- Na plaży różne cuda można znaleźć. Nawet takie syreny! - odpowiedział Leo.
- Ech, farciarz - mruknął jego rozmówca i odszedł.
Po chwili zjawiła się kolejna grupka ludzi.
- Danny, miło mi cię widzieć! - Leo przywitał się ciepło z najstarszym, może pięćdziesięcioletnim mężczyzną. - To jest Julia, moja ukochana!
- O, miło mi cię poznać! - powiedział do mnie i ucałował w dłoń.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odwdzięczyłam się lekkim rumieńcem i uśmiechem, zastanawiając się kim, do cholery, są ci wszyscy ludzie. Spojrzałam z przerażeniem na Leo, ale on uśmiechał się sztucznie do wszystkich i rozmawiał podniesionym głosem o najnowszym modelu komórki i nowych zapachach Hugo Bossa, lecz nie poruszał jakichkolwiek ważnych problemów. Czułam się zagubiona w tym chorym świecie, gdzie trzeba udawać na każdym kroku i nie można pozwolić sobie na jakiekolwiek okazanie prawdy. To przygnębiało mnie i sprawiało, że po każdym wymuszonym uśmiechu czułam się coraz gorzej i gorzej. Odetchnęłam z ulgą, kiedy Leo szeptem zaproponował mi szybsze wyrwanie się z imprezy.
- Dziękuję, że nie musieliśmy tam siedzieć do końca - szepnęłam, gdy znaleźliśmy się w hotelowym pokoju.
Łzy same potoczyły mi się po policzkach. Leo przytulił mnie mocno i nic nie mówił. Rozumiał mnie. Byłam mu za to bardziej wdzięczna, niż za każde wypowiedziane słowo. Czułam, że mam w nim nie tylko mężczyznę życia, ale również prawdziwego przyjaciela.
Następnego dnia Leo musiał uczestniczyć w konferencji prasowej, więc wstał wcześnie od rana, by przygotować się na najbardziej spodziewane pytania. Wśród nich znalazło się też kilka o mnie, dlatego dałam mu listę moich danych, których mógł udzielić prasie. Znalazły się tam: moje imię i nazwisko, zawód, pochodzenie. Nie chciałam, żeby cały świat dowiedział się szczegółów mojego życia osobistego.
Wrócił na lunch, który zjedliśmy w hotelowej restauracji.
- Tęsknię za polskim jedzeniem. Ani Anglicy, ani Amerykanie nie umieją gotować - stwierdziłam, sprawdzając widelcem, czy mięso się jeszcze nie rusza.
- Chciałbyś wybrać się do Polski? - zapytał Leo.
- Tak. Zaczynam tęsknić za przyjaciółmi - przyznałam i z trudem odkroiłam kawałek gumiastego steku, po czym włożyłam go do ust i starałam się przeżuć.
- Pojedźmy tam razem! Najpierw udamy się do twojego miasteczka, gdzie odwiedzisz... Grzesia i Olgę, tak oni mieli na imię? - Kiwnęłam w odpowiedzi głową. - A potem pojedziemy nad morze, do Krynicy Morskiej. Co ty na to?
- To byłoby wspaniałe! - powiedziałam z błogim uśmiechem.
- Zrobimy tak: pojedziemy teraz na lotnisko i znajdziemy najbliższy lot do Polski. Najlepiej od razu wziąć walizki z rzeczami, bo jeśli szczęście nam pozwoli, nie będziemy musieli już wracać do hotelu. - Uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo, ale ja ściągnęłam brwi i ścisnęłam usta. - Coś nie tak? - zapytał mi się.
- Wiesz, ja nie jestem tak pochopna jak ty... - odrzekłam spokojnie. - A co, jeśli Grzesia i Olgi nie będzie w domu? Jeśli nie starczy nam ubrań? Jeśli nie znajdziemy żadnego miejsca do spania w Krynicy? Jeśli nie będzie lotu do Polski? - zasypałam go pytaniami, ale Leo się roześmiał.
- Nie jesteś pochopna? A kto się zdecydował wprowadzić do nieznanego mężczyzny po niecałym dniu znajomości i przy okazji całkowicie odmienić swoje życie? - zapytał się i po raz kolejny roześmiał, a ja razem z nim. - Co do twoich pytań, na każde jest jakaś racjonalna odpowiedź. Jak twoich przyjaciół nie będzie w domu, to do nich zadzwonimy. Jeśli nie starczy nam ubrań, to zakupimy coś w Warszawie. W Krynicy jest mnóstwo hoteli, na pewno coś się znajdzie, a nawet jeśli nie, to możemy przespać się gdzieś indziej. A gdyby nie było lotu do Polski, wrócimy do Stanów - wyjaśnił rzeczowym tonem, ale czuło się w nim szczyptę ironii. - Więc... - zawiesił oczekująco głos.
- Jesteś najwspanialszym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałam - uśmiechnęłam się do niego i pocałowałam w policzek. - To ja idę spakować nasze walizki, i tak nie mam ochoty na to jedzenie!
I w podskokach udałam się do naszego pokoju, by zebrać wszystkie rzeczy do toreb.

Wyszliśmy na hall główny lotniska w Warszawie. Najpierw wymieniliśmy trochę dolarów i trzymając mocno dłonie w walizkach wyszliśmy do postoju taksówek. Wsiedliśmy do jednej z nich. Starszy mężczyzna z krzaczastymi brwiami pomógł nam włożyć torby do bagażnika, po czym ruszył z miejsca z piskiem opon. Do mojego miasteczka jechało się pół godziny. Leo uparł się i zapłacił ze swoich, starając się nie pogubić w polskich złotówkach. Wysiedliśmy i mój wzrok przeniósł się na blok, w którym spędziłam sporo lat życia. Jego prosty kształt zdawał się kontrastować z wymyślnymi firanami, które zasłaniały okna, jarzące się ciepłym blaskiem. Przypomniałam sobie nazwiska i twarze wszystkich, którzy mieszkali tu ze mną - tych, których darzyłam sympatią i tych, którzy byli moim utrapieniem. Uśmiechnęłam się i z błyszczącymi oczyma otworzyłam najpierw drzwi wejściowe, po czym weszłam na pierwsze piętro i drżącą ręką przekręciłam klucz w zamku. Delikatnym ruchem nacisnęłam klamkę i weszłam do mojego przedpokoju. Jak w transie weszłam do salonu, potem skręciłam do sypialni. Leo dyskretnie podążał za mną.
- Stęskniłam się za tym mieszkaniem - powiedziałam cicho i delikatnie przejechałam dłonią po szafie. - Matko, ale to wszystko się zakurzyło! - wykrzyknęłam, gdy zobaczyłam grubą warstwę brudu na palcach.
- Trochę cię tu nie było - szepnął Leo, jakby rozumiał podniosłość tego wydarzenia. - Od razu czuć, że to mieszkanie artystki. Pachnie farbami olejnymi.
- To fakt. Może dzięki nim czuję się tutaj najlepiej.
Położyłam torbę przy szafie i kazałam usiąść Leo na kanapie, a sama zabrałam się za ścieranie kurzy. Jednak mój ukochany przywołał mnie do siebie.
- Nie ma sensu, żebyś teraz sprzątała. Mi kurz nie przeszkadza - powiedział i chwycił mnie za rękę. Usiadłam na jego kolanach.
- Trzeba jeszcze pójść na zakupy. Nie mamy przecież nic na kolację.
- A jesteś głodna? - zapytał mi się.
- Nie, a ty?
- Ja też nie - odpowiedział. - Więc czy jest sens coś kupować? Od rana skoczymy do sklepu i wybierzemy coś na śniadanie. Od wieków nic nie kupowałem w sklepie spożywczym - zaśmiał się i pocałował mnie miękko. Oddałam delikatnie pocałunek, po czym wyślizgnęłam się zwinnie z mocnego splecienia naszych warg i przywarłam do jego silnych ramion.
- Coś się stało? - zapytał zdezorientowany.
- Nie, nic - szepnęłam cicho. - To mieszkanie jest pełne wspomnień. Aż huczy tu od nich. Kocham każde z jego pomieszczeń, ale za dużo tu przeszłości, o której nie chcę pamiętać. Nie teraz, gdy mam ciebie.
- Rozumiem - powiedział po chwili ciszy. - Chodźmy na spacer.
- Dobrze. Pokażę ci moją miejscowość - odparłam, założyłam sandały i wyszliśmy.

Obudziłam się we własnym łóżku, lecz nie tak, jak to zwykle bywało - samotnie. Obok mnie leżał nagi mężczyzna, którego oświetlały promienie wczesnego słońca. Oblały go delikatnie ciepłem i jasnością. Niemalże bojaźliwie musnęłam jego ramię. Bałam się, że jest tylko zjawą lub cieniem, który igra ze mnie - tej, która wcześniej żyła samotnie od wielu lat i nigdy nie widziała w swoim mieszkaniu czegoś tak zadziwiająco pięknego. Ale on nie zniknął z pierwszym promieniem, który wdarł się przez okno. Ciągle leżał na moim łóżku. Pocałowałam go miękko. Ocknął się.
- Wstawaj, kochanie - szepnęłam z uśmiechem.
- Która godzina? - zapytał sennie.
- Nie wiem - zaśmiałam się i dotknęłam jego twarzy.
Pocałował mnie soczyście.
- Boże, jaka ty jesteś piękna - westchnął.
Uśmiechnęłam się wdzięcznie.
- Chyba trzeba wstawać... Musimy pójść na zakupy - przypomniałam.
- Nie, jeszcze nie - powiedział. - Poleżmy jeszcze trochę.
- Dobrze.
Wtuliłam się w jego ramię i trwaliśmy tak w ciszy, której nie zmąciło nic i nic nie zapowiadało, że cokolwiek będzie w stanie ją zmącić.

- Julia, zadziwiasz mnie - rzekł Leo, gdy wyszłam z łazienki. - Sądziłem, że tutaj będziesz nosić swoje średniowieczne sukienki, a ty - proszę! - ubrałaś się w jeansy i bluzkę wiązaną na szyi. A ten daszek i okulary przeciwsłoneczne!
Podeszłam do niego z kokieteryjnym uśmiechem.
- Zaskoczony?
- Bardzo.
Pocałował mnie.
Wyszliśmy na ulicę. Powietrze było już nagrzane, otulało kołdrą ciepła. Wysokie topole, które stały przed domem, mruczały sennie jakąś opowieść o miłości, która jest zdolna przetrwać wszystko. Dzieci w piaskownicy robiły babki, a ich matki siedziały w cieniu drzew na ławce i wymieniały ploteczki. Część z nich znałam dość dobrze, w każdym razie na tyle, by móc się przywitać.
- Poczekaj, chcę chwilkę pogadać z nimi - powiedziałam do Leo i podbiegłam do sąsiadek.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Vil



Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 589
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Glasgow

- Cześć dziewczyny!
- O, Julia! - zdziwiła się Marysia z pierwszego piętra.
- Cześć Julka! - przywitała się Kasia z sąsiedniego bloku. - Ale się zmieniłaś! Gdzie twoje sukienki? No i gdzie się podziewałaś przez tyle czasu?
- Teraz mieszkam w Stanach - zaśmiałam się. - Wpadłam tylko na kilka dni, potem jadę jeszcze do Krynicy i wracam. W każdym razie lecę, bo muszę kupić coś do jedzenia na śniadanie. No i Leo się niecierpliwi.
- Leo? - zapytała Ewa z drugiego piętra.
- Mój chłopak. - Wskazałam na mojego ukochanego. Po ich zdumionych minach zrozumiałam, że doskonale wiedzą kim jest Leo i jaki jest jego fach. Postanowiłam, że nie będę dawać im satysfakcji i nie poznam ich z nim, odeszłam więc jak najspieszniej do Leo i, chwyciwszy go za rękę, ruszyliśmy do sklepu.
Szliśmy mijając znajome uliczki i twarze, a z każdym krokiem odżywały wspomnienia wielu lat przeżytych w tej małej, urokliwej mieścinie. Zatopiłam się w myślach o przyjaciołach, których tu zostawiłam - Oldze i Grzesiu oraz o wszystkich obrazach, jakie zostały tu stworzone. Oddychałam znajomym, lekkim powietrzem, w którym nie czuć było zanieczyszczenia, jakie ofiarowała Ameryka, pozdrawiałam czułymi spojrzeniami niewynaturzone i rosnące jakby z własnej woli drzewa, których w Stanach nie można było uświadczyć. Mimo szarości budynków wszystko tutaj zdawało się być bliższe sercu niż kolorowe neony USA. Zatęskniłam do Polski, do domu.
- To co chcesz na śniadanie? - zapytałam się Leo, gdy wkroczyliśmy do sklepu. - Jakieś pieczywo, ser, wędlina?
- Może bułki, co? - zaproponował. - I trochę szynki, żółtego sera, kilka pomidorów. I masło. I jakiś dżem.
- Ech, ty to masz wymagania - zaśmiałam się. Przestawiłam się na język polski i złożyłam zamówienie sprzedawczyni, przy czym Leo mógł rozejrzeć się po typowym, polskim sklepie spożywczym.
W momencie, gdy chłopak zaczął wyciągać swój portfel, drzwi otwarły się z jękiem i do sklepu weszli - o dziwo! - moi przyjaciele, Grzesiek i Olga. Dziewczyna właśnie mówiła coś o bitwach, zorientowałam się więc, iż rozmawiają o bractwie rycerskim. Zdawali się mnie nie zauważać.
- Olga! Grzesiek! - wykrzyknęłam zaskoczona. - Nie uściskacie mnie?
Para spojrzała na mnie niezbyt przytomnie, po czym ich oczy otworzyły się szerzej ze zdumienia i zaniemówili na chwilę.
- Jezu, Julia! - szepnęła z rozkwitającym powoli uśmiechem Olga. - Jak ty wyglądasz?
- Haha - zaśmiałam się. - Zmieniam się w Amerykankę! No, uściskajcie mnie!
Olga przytuliła mnie mocno, to samo zrobił Grzesiek.
- Ty w jeansach? - zapytał.
- Są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się filozofom! - zacytowałam "Hamleta". - Pozwolicie, że przedstawię wam Leo i przerzucę się jednocześnie na angielski?
W tym momencie moi przyjaciele spojrzeli mi przez ramię i zauważyli mojego chłopaka. Kiwnęli głowami jak w amoku.
- Leo, to jest Olga i Grzesiek, o których tak dużo ci opowiadałam. Mój chłopak, Leo - przedstawiłam ich z uśmiechem patrząc na speszone twarze moich przyjaciół i wyluzowane wyciągnięcie dłoni Leo.
- Miło mi was poznać - powiedział uśmiechnięty Leo. - Chcieliśmy wpaść do was dzisiaj bez zapowiedzi, ale ta sztuczka niestety nie udała się nam i już wiecie, że tu jesteśmy - zaśmiał się serdecznie.
- No fakt - bąknęła nieco zbita z tropu Olga. - To wpadniecie do nas dzisiaj? Uszykuję jakąś kolację!
- No jasne! - potwierdziłam skwapliwym kiwnięciem głową. - To o której mamy być?
- Tak o dziewiętnastej? - zaproponował Grzesiek.
- Ok, będziemy - zapewnił Leo. - W każdym razie teraz chyba będziemy lecieć, bo udało już mi się zapłacić - powiedział z dumnym uśmiechem mój chłopak, chwycił dwie plastikowe torebki wypełnione zakupami i pożegnaliśmy się z Grzesiem i Olgą.
Wyszliśmy ze sklepu i momentalnie zaczęłam się śmiać.
- O matko, jakie mieli miny! - wykrzyknęłam.
- Jakby dostali objawienia - zaśmiał się Leo.
- Może jednak wcześniej nie wierzyli mi, że jesteśmy ze sobą? Albo też sądzili, że skoro tutaj jestem, to musieliśmy się rozstać i wróciłam sama do Polski - powiedziałam poważniej. - W każdym razie, byli zaskoczeni.
- Oj, nawet bardzo.
Wróciliśmy do mojego mieszkania i zjedliśmy śniadanie przygotowane całkowicie przez Leo. Zamiast słów uznania dostał ode mnie słodkiego całusa, co chyba bardziej mu się spodobało. Cały dzień spędziliśmy wałęsając się po miasteczku, gdyż zaplanowaliśmy wyjechać do Krynicy Morskiej jutro od rana i zatrzymać się tam na kilka dni, prawdopodobnie w tym samym hotelu, w którym stacjonował kilka tygodni temu Leo.
Wieczorem przebrałam się w moją najpiękniejszą suknię - całą białą, z dekoltem wyhaftowanym złotą nitką w motyw kwiatowy i przepasaną złotym paskiem z identycznym motywem. Spięte w kucyk włosy rozczesałam i wplotłam w nie złote spinki. Zwykłam całkowicie makijaż, stawiając na naturalność. Gdy wyszłam z łazienki, Leo popatrzył na mnie bez uśmiechu, lecz z wyrazem błogości i jakiejś radosnej melancholii w oczach.
- Zupełnie taka, jaką cię poznałem - westchnął. - Wyglądasz jak anioł. Nie, ty jesteś piękniejsza od anioła - szepnął. - A Bóg nie dał ci skrzydeł, żeby jego najwspanialszy twór nie odleciał.
Zaśmiałam się ze wzruszenia. Podeszłam do Leo i musnęłam delikatnie jego policzek.
- Chodźmy, kochanie - powiedziałam, założyłam moje sandały, które sama zrobiłam jeszcze wtedy, gdy byłam w bractwie i wyszliśmy.
Olga i Grzesiek mieszkali na sąsiedniej ulicy. Ich dom, wybudowany kilkadziesiąt lat temu przez ojca Olgi, od pierwszego spojrzenia wydawał się być przytulnym kątem - płot wykonany był z surowego drewna, na jednej ze sztafetek wisiała srebrna konewka, a w ogródku przed gankiem rozsypane były kolorowe i pięknie pachnące kwiaty wszelkiej maści i kształtu.
- Piękne miejsce - przyznał Leo, oddychając wonią kwiatów.
Zadzwoniłam do drzwi, lecz niepotrzebnie - Grzesiek właśnie nacisnął za klamkę z drugiej strony.
- Widziałem was przez okno! - powiedział z uśmiechem i otworzył szerzej drzwi. - Wejdźcie!
Od czasu mojego wyjazdu nic tam się nie zmieniło. Korytarz był wypełniony klamotami i pamiątkami z bractwa oraz różnych podróży, salon wypełniała woń świeżych róży, za którymi przepadała Olga, a na stole stała pożywna i smaczna kolacja - pieczeń wołowa i plater na zimno.
- Herbatę? - usłyszałam głos przyjaciółki z kuchni.
- Dla mnie czarną! - odkrzyknęłam.
- Dla mnie też! - powiedział głośno Leo.
Usiedliśmy na wygodnej kanapie pokrytej jasną skórą.
- Olga oczywiście nie może oderwać się od kuchni? - zapytałam Grzesia.
- Jak zwykle - przyznał. Krzyknął w stronę drzwi - Olga, chodźże! Goście na ciebie czekają!
- Już, już - usłyszeliśmy gorączkowe wołanie i w drzwiach pojawiła się Olga, niosąca herbaty na tacy. - Jestem!
Postawiła przed każdym szklankę z bursztynowym płynem i usiadła na fotelu obok Grzesia.
- A teraz, kochana, opowiadaj - jak tam Ameryka! - z uśmiechem rozkazała Olga.
- Powoli się przyzwyczajam. Zaczęłam nawet ubierać się po amerykańsku, co zauważyliście pewnie w sklepie - powiedziałam. - A decyzję, żeby wpaść do Polski, podjęliśmy spontanicznie wczoraj podczas lunchu, gdyż byliśmy w Londynie na jakiejś tam imprezie i nie chcieliśmy zmarnować takiej okazji. - Uśmiechnęłam się promiennie do Leo, a ten uścisnął mocniej moją dłoń, którą ciągle trzymał w swojej.
- Jutro od rana wyjeżdżamy do Krynicy, gdzie się poznaliśmy - dodał Leo. - A za kilka dni wracamy do USA, gdyż mój manager ma dla mnie jakieś nowe propozycje filmów. Ale jeszcze nie wiem, czy zdecyduję się na jakąś rolę - na razie najważniejsza jest dla mnie Julia.
Siedzieliśmy i gadaliśmy do późnej nocy. Widząc roześmiane twarze moich przyjaciół i anielski uśmiech mojego chłopaka zdałam sobie sprawę, iż moje życie nabrało w końcu oczekiwanego kształtu i że wszystkie gwiazdy pomyślności uśmiechnęły się w końcu do mnie: miałam Olgę, Grzesia i Leo, i to wystarczało mi do prawdziwego szczęścia. Wiedziałam, że z czasem to może minąć, ale ta myśl nie mąciła mojego optymizmu. Postanowiłam, że będę się cieszyć tym, co mam.

Siedzieliśmy na tej samej wydmie, co wtedy. Oglądaliśmy to samo morze, oddychaliśmy tym samym powietrzem i bryzą z aromatem soli, dotykaliśmy opuszkami palców tego samego piasku, widzieliśmy te same gwiazdy i to samo oblicze księżyc. Wszystko było takie same, jak wtedy - i uczucia się nie zmieniły.
- Ten dzień, kiedy się poznaliśmy, zdaje mi się być tak odległy - powiedziałam. - A przecież to było tak niedawno, zaledwie kilka tygodni temu. Ale przez ten czas moje życie uległo całkowitej przemianie. Jeansy, topy, makijaż... - wymieniałam, mocniej ściskając dłoń Leo. - Zrozumiałam, że dla miłości można zrobić wszystko. Dziękuję, kochanie - szepnęłam.
- To ja dziękuję, ukochana. Jestem ci głęboko wdzięczny, iż pozwoliłaś się zmieniać tym wszystkim wizażystkom i kosmetyczkom - westchnął. - Ta ofiara wiele dla mnie znaczy. Niewyobrażalnie wiele - przyznał i pocałował moje usta. Oddałam pocałunek i tak, splecieni w mocnym uścisku, spędziliśmy niemalże całą noc.

W niedzielę wróciliśmy do Ameryki. Z jednej strony, nie chciałam wracać. Czułam się dobrze w Polsce, gdzie mogłam oddychać czystym powietrzem i słuchać radosnego szumu drzew. Z drugiej zaś strony, powrót był nieunikniony i sprawiał, iż musiałam uznać Amerykę za mój nowy dom.
Siedziałam w salonie. Podkuliłam nogi i wpatrzyłam się w bukiet świeżych róż, który stał w wazoniku na stole. Wdychałam ich woń, która zdawała się o wiele mniej naturalna niż zapach kwiatów Olgi, lecz mimo to przynosiła ukojenie i radość. Leo wrócił do pomieszczenia.
- Dzwonił mój manager - powiedział bezbarwnie. - Ma dla mnie propozycję nie do odrzucenia.
Zwróciłam ku niemu oczy. Stał przy krześle i zaciskał mocno pięści na oparciu.
- Będę musiał wyjechać za tydzień do Meksyku - dodał wściekle.
- Chodź, usiądź koło mnie - szepnęłam kojąco. Wykonał prośbę. Delikatnie ścisnęłam jego dłoń i sprawiłam tym samym, iż spojrzał mi w oczy. - Jedź. Jeżeli to jest dobra rola, której nie będziesz mógł się wstydzić, to jedź. Przecież zdjęcia nie będą trwały wieki, szybko wrócisz i znów będziemy razem.
- Ale to ponad miesiąc bez ciebie, najdroższa! Nie wiem, jak to przeżyję! - powiedział i poczułam, że ręce mu drżą.
- Przeżyjesz. Oczywiście, że przeżyjesz - powiedziałam ze smutnym uśmiechem i złożyłam na jego kusząco różowych ustach nieśmiały pocałunek. - Przecież to twoja praca, którą kochasz i zrobisz dla niej wszystko. Dla niej zmieniłeś mnie z romantycznej damy dworu we współczesną Amerykankę. A teraz chcesz zrezygnować?
Leo zamyślił się na chwilkę.
- Masz rację - powiedział. - Wyjeżdżam w sobotę od rana. Musimy spędzić ten czas tak, żebyś nie tęskniła za bardzo przez ten cały miesiąc.
Uśmiechnął się łobuzersko i, nim się zorientowałam, przygniótł mnie do kanapy i zaczął całować tak soczyście, jak jeszcze nigdy. Wiedziałam, że dzięki wspomnieniom tych chwil jego wyjazd nie będzie mi się tak dłużyć i z każdą sekundą będę mogła myśleć o jego ciepłych ustach, czekając na ich powrót.

Sobota zjawiła się nagle i niespodziewanie, choć wiedzieliśmy, że musi nadejść. Z ciężkim sercem, choć uśmiechem na ustach, pożegnałam go, gdy wsiadał do taksówki, która miała zawieść go na lotnisko. Wpakował swoje torby do bagażnika i odwrócił się, by dać mi pożegnalnego całusa.
- Będę tęsknić - powiedział i pogłaskał mnie po policzku.
- Ja też - przyznałam i uśmiechnęłam się słabo. - Jedź. Spóźnisz się na samolot.
On tylko westchnął, ucałował mnie jeszcze raz i zniknął za drzwiami samochodu, który odjechał z piskiem opon. Stałam, wpatrzona w zakręt, za którym zniknął. W sercu miałam pustkę, do moich oczu nie cisnęły się łzy. W końcu to tylko miesiąc, kilka nędznych tygodni i znów będziemy ze sobą. Ale z drugiej strony poczułam samotność - mam spędzić tyle czasu w tym wielkim domu, sam na sam ze sobą i własną duszą. Kochałam samotność, ale tylko tą wewnętrzną, która oznaczała niezależność. A to właśnie miałam w tym związku. Potrzebowałam bliskości drugiej osoby, właśnie teraz - gdy już zdążyłam się do niej przyzwyczaić. Uwielbiałam moich przyjaciół, do których teraz zatęskniłam z podwójną siłą. Zrozumiałam, że po trzykroć wolałabym czekać na Leo we własnym domu, niż w Ameryce. Ale teraz już nie mogłam zawrócić.
Z ciężkim sercem wróciłam do saloniku, w którym lubiłam przesiadywać. Właściwie Leo przerobił go na mój pokój: obok swoich trofeów poumieszczał moje książki o Paulu Gauginie oraz przybory malarskie. Od czasu przyjazdu do Stanów nie zdążyłam ani razu zabrać się za malowanie, ale też nie czułam wielkiej potrzeby - teraz zrozumiałam, że to jedyny dobry lek na samotność. Wyciągnęłam sztalugi i farby oraz jedno z średnich płócien. Dałam się ponieść wodzom fantazji.
Malowałam bez wytchnienia cały dzień. Nie miałam ochoty na nic, prócz wyrażenia własnych myśli na płótnie. W końcu, około godziny osiemnastej, ktoś zapukał do drzwi. Byłam tak zamyślona, że aż podskoczyłam ze strachu.
- Proszę - powiedziałam, a w drzwiach pojawiła się Kathy.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale nie pojawiła się pani na obiedzie. Dlatego zaniepokoiłam się, że coś złego mogło się stać i postanowiłam pani poszukać.
Uśmiechnęłam się dobrotliwie.
- Nie, nic mi nie jest - zaśmiałam się serdecznie. - Malowałam - dodałam przyciszonym i spokojnym głosem.
- Jeżeli będzie pani głodna, to jestem w kuchni - zakomunikowała Kathy i wyszła.
Zamknęłam oczy i westchnęłam. W ten obraz włożyłam mnóstwo wysiłku, ale widać było zaledwie kilka kresek. Ze sztuką jest jak w życiu - im więcej serca w coś wkładasz, tym mniej pokazywało się efektów. Ale przecież ciągle trwasz w tym wielkim natężeniu, gdyż wierzysz, że wszystko przyniesie oczekiwane rezultaty. I jednym życie się różni od sztuki: w malarskie zwykle dostajesz to, na co zapracowałeś; w życiu nie.
Dni mijały powoli. Każdego siedziałam zamknięta po wiele godzin w saloniku i malowałam. Kładłam się spać w zimnej pościeli, bez silnego ciała Leo. Spałam w jego koszulce, pachnącej jego perfumami i gdy zamykałam oczy, byłam w stanie wyobrazić sobie jego twarz. Dzięki woni jego drogiej wody kolońskiej mogłam niemalże czuć jego ciepło i to dawało mi poczucie bezpieczeństwa w tym wielkim domu. W dzień zaś ubierałam moje stare sukienki, a jeansy i topy wrzuciłam do szafy. Postanowiłam być sobą, choć na chwilkę.
Leo nie dzwonił, zgodnie z naszą niepisaną umową. Wiedziałam, że będzie pracował do nocy i nie chciałam, żeby przeze mnie musiał przerywać nagrywanie zdjęć czy chociażby zasłużoną przerwę na lunch. Przed jego wyjazdem długo rozmawialiśmy; dzięki tym rozmowom zrozumiał, że wyjeżdża tam by pracować i że nie życzę sobie, żeby zaprzątał sobie głowę czymkolwiek, prócz dobrego zagrania w roli. Wiedziałam, że telefony będą niestosowne, gdyż będą odciągały go od rzeczywistości, w której musi się znaleźć i przedstawić ją jak najlepiej.
Trzy tygodnie po wyjeździe Leo z Beverly Hills postanowiłam na jeden dzień zostawić malowanie i wyjechać na skromne zakupy. Chciałam zrobić prezent dla mojego ukochanego w postaci nowych topów, gdyż wiedziałam, że sprawia mu to przyjemność, gdy z dnia na dzień staję się Amerykanką.
Zamówiłam taksówkę i wysiadłam na jednej z głównych ulic. Zaczęłam się przedzierać przez tłum ludzi ku sklepowi, w którym robiliśmy z Leo pierwsze zakupy, lecz nie było to łatwe. Ciągle nie przywykłam do takich ilości ludzi na ulicy i ta różnorodność kolorów i twarzy przerażała mnie. W końcu dotarłam do wybranego sklepu, weszłam i rozejrzałam się. Zaczęłam przerzucać na wieszaku bluzkę po bluzce, każdej dokładnie się przyglądając i zastanawiając się, z której Leo będzie najbardziej zadowolony. W końcu zabrałam do przymierzalni błękitny top z napisem "Look but don't touch!", białą bluzeczkę z ustami z wystawionym językiem oraz różowy top wiązany na szyi z kokieteryjną koronką. W każdej wyglądałam równie źle, ale postanowiłam kupić wszystkie. Potem udałam się do jakiegoś wielkiego sklepu z ekskluzywnym obuwiem i nabyłam białe, nieprzyzwoicie wysokie szpilki, w których potykałam się co krok. Weszłam też do Ives Rocher i wybrałam dla siebie nowy błyszczyk, który soczyście pachniał truskawką. Byłam zadowolona z zakupów, gdyż wiedziałam, że Leo będzie szczęśliwy. Tylko to się liczyło.
Wróciłam do domu i Charlie oznajmił mi, że przyszły do mnie kwiaty i że postawił je w saloniku. Popędziłam tam i znalazłam ogromny bukiet białych narcyzów przetykanych czerwonymi tulipanami. Szybko odnalazłam karteczkę. Odczytałam wiadomość i uśmiechnęłam się, a łzy od razu zaszły mi mgłą tęsknoty i miłości. Poczułam, jak serce zaczyna wygrywać mi szaloną pieśń miłosną, a zmysły szaleją z bólu samotności. Na bileciku napisane było: "Nie dzwonię, ale kwiatów chyba nie zabronisz mi wysyłać?"

Usłyszałam dzwonek do drzwi, gdy właśnie stałam w łazience i kończyłam makijaż. Już? - zdziwiłam się. Miał przecież być za kwadrans! W pośpiechu dokończyłam nakładanie pomadki na usta i, mając nadzieję, że nie wyjechałam poza kontur ust, szybkim krokiem udałam się do hallu. Zobaczyłam tam Leo, garbiącego się nad walizką i czegoś w niej szukającego.
- Leo! - krzyknęłam wzruszona i podbiegłam do niego.
Odwrócił się, a w ręku trzymał małą, indiańską laleczkę. Wyciągnął ją w moją stronę, ale ja nie wzięłam jej do ręki - za to mocno uczepiłam się jego nagrzanego ciała. Ten uścisk wyrażał tak wielką tęsknotę i ulgę, iż ledwo udało mi się zatrzymać dla siebie ciche łzy. Czułam się tak szczęśliwa, że w końcu mogę się do kogoś tak przytulić, i że tym kimś jest Leo - mężczyzna, którego kocham ponad życie.
- Och, Julio - westchnął. - Jak dobrze, że już wróciłem...
- Nareszcie, kochany, nareszcie. Jesteśmy razem!
Odsunęłam się do niego. Wtedy wcisnął mi w rękę laleczkę.
- To dla ciebie z Meksyku. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
- Jest wspaniała! - zaśmiałam się i pozwoliłam łzom spokojnie spaść na policzki. - Chodź, Kathy miała zrobić jakąś porządniejszą kolację.
Szliśmy przez korytarz, gdy nagle Leo złapał mnie za ramię i obejrzał mnie dokładnie od stóp do głów. Zacmokał ze zdziwienia i uśmiechnął się lekko.
- T-Shirt z napisem "Look but don't touch", wytarte jeansy i nowe szpilki! - szepnął. - Byłaś na zakupach!
- Tak, racja - zaśmiałam się. - I jak? - zapytałam się, okręcając dookoła.
- Boże, jesteś taka inna, niż byłaś wtedy nad morzem - powiedział cicho, jakby zamyślony.
- Chyba o to chodziło? - zapytałam zbita z tropu.
Spojrzał na mnie jeszcze raz, poczym zamrugał kilka razy i uśmiechnął się szeroko.
- Jesteś najwspanialszą istotą, jaką miałem okazję poznać - wyszeptał i pocałował mnie. Chwycił mnie za rękę, zaprowadził do jadalni. Wieczór spędziliśmy w saloniku. On opowiadał o Meksyku, ale niechętnie mówił o tym, co się działo na planie. Rozkoszował się opisami typowego targu w małym miasteczku meksykańskim, gdzie zakupił dla mnie laleczkę. Ja nie miałam zbytnio o czym opowiadać - pokazałam mu niemalże skończony obraz, wspomniałam o wypadzie na miasto. Chciał oddać mi pieniądze za ciuchy, które sobie kupiłam, ale nie mogłam ich przyjąć. A potem, gdy wybiła już północ, wziął mnie na ręcę i zabrał do sypialni. Ta noc była jedną z najwspanialszych, jaką w życiu spędziłam w tym domu. Po ponad miesiącu tęsknoty od tego idealnego ciała nareszcie doczekałam się cudownego uniesienia. Zasnęłam, wtulona w jego silne ramię i już nic nie było w stanie mną zachwiać.

Oglądałam w Internecie zdjęcia Leo z premiery jego najnowszego filmu. Uśmiechał się sztucznie i jakby plastikowo, machał do kamer bez entuzjazmu i witał się zbyt słodko z "przyjaciółmi" z planu. Wyczuwałam intuicyjnie, że jest bardzo szczęśliwy, iż wrócił do domu i choć czekały go jeszcze dwie premiery, to żywił nadzieję, że już powoli ta makabra się kończy.
- Przepraszam, manager dzwoni - powiedział i wyszedł z pokoju wraz z komórką, zostawiając mnie samą.
Patrzyłam na zdjęcia. Dziewczyna, którą Leo obejmował po przyjacielsku, była typową słodką Amerykanką - zadbana trzydziestka, która ciągle wygląda na osiemnaście lat, o farbowanych długich blond włosach, cerze po zbyt intensywnym leżeniu w solarium, niezwykle długich nogach i wielkich (zapewne sztucznych) piersiach. Była plastikowa, nieciekawa. Nie przedstawiała sobą żadnej wyższej wartości. Odetchnęłam. Leo nie mógł się zainteresować kimś takim. To nierealne, jeżeli kocha właśnie mnie - naturalną, wracającą z wielką chęcią do czasów średniowiecznych, wewnętrznie melancholijną.
- Za dwa miesiące wyjeżdżam - zakomunikował bez emocji. - Tym razem do Paryża. Kolejny film.
Uśmiechnęłam się.
- Bardzo się cieszę - powiedziałam i cmoknęłam go w policzek.
- Podziwiam twój optymizm - odparł, opadając na krzesło obok mnie. - Sądziłem, że będziesz smutna, iż znowu mnie nie będzie.
- Ależ jestem smutna - rzekłam, ciągle uśmiechając się promiennie. - Lecz wiem, że dla ciebie granie w filmach jest prawdziwą pasją i cieszę się z twojego szczęścia. Radość i smutek, które mnie wypełniają, są pokrewnymi i niemalże identycznymi uczuciami.
- Jesteś tak skomplikowaną osobistością - westchnął Leo i spojrzał mi głęboko w oczy. Pogłaskał mój policzek, usta. - Jesteś taka piękna - szepnął i powoli, z namaszczeniem pocałował. Czułam się, jakbym wracała do korzeni. Miałam wrażenie, że gwiazdy mrugają mi przed oczyma. I nareszcie to poczułam - to jest mój dom, moje miejsce na Ziemi. Byłam szczęśliwa.

Dwa miesiące minęły w zawrotnym tempie. Spędzaliśmy je razem, zwykle w domu lub w kawiarniach. Przyjemność sprawiało nam zwykłe przebywanie ze sobą, trzymanie za ręce, czuły dotyk. Każda noc była błogosławieństwem, a poranek zbawieniem. Byliśmy szczęśliwi naszym szczęściem, chcieliśmy niejednokrotnie płakać z radości, iż możemy być razem. Mimo niezwykłości to był zwykły związek, taki jak pomiędzy Grzesiem i Olgą. Ta magia, która nas połączyła, była tą samą, która łączyła wszystkie pary na świecie. Byliśmy kropelką w morzu kochanków, ale czuliśmy się z tym dobrze i nie chcieliśmy nic zmieniać.
Ale Leo musiał wyjechać. Tym razem miał zostać w Paryżu dwa miesiące. Nie było mi lekko, ale z drugiej strony cieszyłam się, że Leo może się spełniać w zawodzie. Ja malowałam sporadycznie, gdyż do tego potrzebna jest samotność, której nie mogłam uświadczyć razem z moim ukochanym. Poza tym, były to obrazy nie na wystawę, lecz malowane dla mnie i bliskich. Nie chciałam, by były wielkimi hitami na arenie międzynarodowej, ale żeby moi przyjaciele mogli się nimi cieszyć. Dlatego była szczęśliwa, iż przynajmniej Leo może się spełniać w swoim ukochanym zawodzie.
Żegnaliśmy się bez łez, z uśmiechami. Wiedzieliśmy, że czasem taka rozłąka jest potrzebna. Dlatego mieliśmy nadzieję, że pomoże naszemu związkowi zatrzymać magię i urok. Wierzyliśmy głęboko, że wszystko musi pójść zgodnie z naszymi oczekiwaniami.
Dni spędzałam tak samo, jak podczas poprzedniego wyjazdu Leo. Tym razem malowałam wrzosowisko, na którym bawią się dwie dziewczynki w białych sukienkach. Ten obraz sprawiał, że uśmiechałam się do siebie pod nosem i wiedziałam, że jutro będzie piękniejsze. Był odskocznią do lepszych czasów. Gdy znów stykałam się z ziemią, odsyłał mnie do gwiazd, bym nie pamiętała o rzeczywistości. Byłam szczęśliwa.
Jednak, po miesiącu, zaczęłam tęsknić ze Leo. Przez cały dzień siedziałam i wpatrywałam się w ogień świeczki, która spalała się w przeraźliwie wolnym tempie. Chciałam, by już były przy mnie te ciepłe dłonie, by znów otulił mnie puchową kołdrą zapach jego drogich perfum, by jego oczy przeszywały mnie błękitem. Nie płakałam, gdyż mój smutek był silniejszy od łez. Wszystko we mnie sztywniało, każde uczucie zdawało się być puste. Byłam tylko ja i tęsknota.
I wtedy postanowiłam. Pojadę do Paryża go odwiedzić.

Stałam na lotnisku. Charlie załatwił mi bilety i odprowadził aż tutaj, pokazał gdzie oddaje się bagaż, gdzie jest odprawa paszportowa. Byłam mu wdzięczna z całego serca. Pożegnałam go wylewnie, a on tylko ukłonił się i wrócił do domu. Ja zaś przeszłam przez kontrolę i spoczęłam na jednym z niewygodnych, plastikowych krzeseł, otworzyłam książkę o Paulu Gauginie i zagłębiłam się w lekturze, sprawdzając co jakiś czas godzinę. Gdy nadeszła pora, stanęłam w długiej kolejce i dostałam się na pokład samolotu. Obok mnie usiadł mężczyzna w średnim wieku, ubrany w szykowny garnitur. W ręku dzierżył czarną skórzaną teczkę. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało, wyrażając tym samym chęć konwersacji i równocześnie zbyt dużą nieśmiałość, by ją rozpocząć. Zrozumiał aluzję.
- Pani do Paryża na zwiedzanie? - zapytał mi się. Miał francuski akcent, który nie szpecił jego angielskiego, wręcz przeciwnie - nabrał ciekawego brzmienia.
- Nie, jadę odwiedzić mojego chłopaka, który aktualnie tam pracuje - odpowiedziałam. - A pan wraca do domu?
- Tak, zgadła pani. Domyśliła się pani po moim akcencie?
- Dokładnie. Orientuje się pan, jaka w Paryżu jest teraz pogoda? Nie przygotowałam się zbytnio - zaśmiałam się.
Posłał do mnie szeroki uśmiech, dzięki któremu przy kącikach jego ust pojawiły się drobne zmarszczki, a czoło pokryło się niezbyt głębokimi wgłębieniami.
- Tydzień temu była taka sama, jak tutaj - odparł.
Samolot ruszył. Pędził coraz szybciej po asfaltowej nawierzchni i nagle oderwał się od niej. Poczułam, jak wnętrzności ścieśniają się, a w klatce piersiowej brakuje tchu.
- Nienawidzę tego uczucia - przyznałam, ciągle jeszcze oddychając ciężko.
- Ja już się przyzwyczaiłem. Tego typu podróże odbywam średnio raz w miesiącu.
- To chyba dość męczące - powiedziałam. Czułam się już znacznie lepiej.
- Ja lubię takie życie. Z Paryżem nie wiąże mnie nic, poza mieszkaniem i firmą. No i jeszcze sentyment do tego miasta, ale to już sprawa drugorzędna. A dzięki takim podróżom można poznać ciekawych ludzi i piękne kobiety.
Zmieszałam się. To musiała być aluzja do mnie. Nie mogłam się mylić w takich sprawach.
- To jest właściwie moja druga podróż samolotem - przyznałam po chwili, gdy atmosfera się trochę rozluźniła. - Wcześniej dostawałam się wszędzie pociągiem i nie musiałam dostawać się na inne kontynenty.
- Pierwszy raz pani leci do Europy? - zapytał mi się.
- Jestem Polką i mieszkam w Stanach od mniej więcej pół roku. Pierwszą podróżą była przeprowadzka z Polski do Ameryki.
- Niemożliwe! - powiedział ze zdziwieniem. - Nie ma pani ani cienia akcentu!
- Przez pół roku człowiek jest w stanie wiele się nauczyć, nawet jeżeli nie przebywa wśród wielu ludzi - odparłam i westchnęłam błogo.
- Żyła pani w samotności? - dopytywał się.
- Mieszkam razem z chłopakiem, gosposią i majordomusem, ale rzadko opuszczałam dom. A miesiąc temu mój chłopak musiał wyjechać do Paryża do pracy i nie mogłam dłużej tęsknić, więc wsiadłam do tego samolotu - zaśmiałam się. - Mam tylko nadzieję, że go odnajdę. Wspominał, w którym hotelu miał mieszkać, ale jego praca polega na harowaniu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Jest biznesmenem? - zapytał się.
- Nie, aktorem - odparłam.
Razem z Jacquesem, gdyż tak miał na imię mój rozmówca, przegadaliśmy większość podróży. Co jakiś czas robiło się nieprzyjemnie, gdy ten wdawał się w jakieś aluzje, jak gdyby chciał mnie poderwać, ale zdarzało się to sporadycznie i nie byłam pewna, czy to nie jest tylko wytwór mojej wyobraźni. Gdy wylądowaliśmy, pomógł mi przenieść torby do hallu głównego i dał mi swoją wizytówkę.
- Dzwoń, jeśli będziesz miała ochotę na kawę - powiedział z uśmiechem.
- Dzięki - odparłam i pomachałam mu, poczym odeszłam w stronę wyjścia. Schowałam wizytówkę głęboko do kieszeni spodni i chciałam jak najszybciej o niej zapomnieć. Nie dlatego, że nie polubiłam Jacquesa, ani też mnie irytował. Wręcz przeciwnie. Jego poprawny styl, nienaganne zachowanie i sporadyczne aluzje były tak pociągające, iż musiałam o nim zapomnieć, by myśleć tylko o Leo.
Wymieniłam trochę dolarów na euro i podeszłam do taksówki, która stała naprzeciwko wyjścia z lotniska. Podałam nazwę hotelu. Ruszyliśmy w stronę miasta. Po półgodzinnym staniu w korku na jakiejś szerokiej, dwupasmowej jezdni udało nam się przebić do centrum, gdzie miał się znajdować owy hotel. Zapłaciłam horrendalną cenę za przewóz, ale nie to było ważne. Wyszłam z taksówki i otwarłam drzwi.
Znalazłam się w wielkim hallu, ustrojonym w stylu secesyjnym. Ludzie kręcili się to tu, to tam, ale to miejsce sprawiało wrażenie dość wyludnionego. Rozejrzałam się, szukając miejsca, które można było nazwać recepcją i odnalazłam je w głębi hallu. Podeszłam do lady i uśmiechnęłam się do młodej kobiety w grubych oprawach okularów i mocno ściśniętym koku uplecionym z czarnych włosów, który uwydatniał kształt jej czaszki.
- Jestem dziewczyną Leonarda DiCaprio. Chciałabym wiedzieć, jak mogę się dostać do jego pokoju - powiedziałam spokojnie.
- Nie mam uprawnień do podawania numerów apartamentów naszych gości - odparła. Głos miała chłodny i pusty.
- Przyjechałam, żeby mu zrobić niespodziankę i nie zamierzam teraz dzwonić, żeby go się zapytać, który ma numer - rzekłam nieco zbita z tropu.
- Powtarzam, nie mam takich uprawnień - ciągnęła tym samym głosem recepcjonistka.
- Ale... - zaczęłam.
- Nie ma mowy - przerwała mi i gestem wskazała wyjście z hotelu.
Prychnęłam wściekle. Dla chwilowego namysłu postanowiłam usiąść na skórzanej sofie, która stała obok kilku dracen. Chodzenie po tym ogromnym hotelu nie miało sensu, tak samo jak dłuższe proszenie się o podanie numeru. Nie miałam wyjścia - musiałam zadzwonić do niego.
- Julia? - usłyszałam głos nade mną.
Podniosłam głowę i zobaczyłam mężczyznę, którego poznałam na festiwalu w Londynie. Leo potem opowiadał, że to jego znajomy reżyser, bodajże Danny Boyle.
- O, witam! - uśmiechnęłam się, a mężczyzna pocałował mnie w rękę.
- Co ty tu robisz? - zapytał mi się.
- Przyjechałam odwiedzić Leo, ale nie wiem, jaki numer pokoju ma. Od tej recepcjonistki nie da się nic wyciągnąć, a to ma być niespodzianka, więc nie chcę dzwonić do Leo.
- Ma numer sto osiemnaście - odparł szybko Danny. - Masz szczęście, bo akurat dzisiaj nie kręcimy. Przepraszam cię bardzo, ale muszę lecieć. Fran ma jakieś pytania, co do scenariusza!
I nagle zniknął. Zaśmiałam się cicho i, z wypiekami na twarzy, zaczęłam poszukiwania pokoju sto osiemnaście. Odnalazłam go na pierwszym piętrze, w pobliżu drugiej windy. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam.
Długo nikt nie otwierał. W końcu drzwi otworzyły się i zobaczyłam Leo z nieuczesanymi włosami i rozpiętą koszulą. Popatrzył na mnie nieprzytomnie.
- Niespodzianka! - wykrzyknęłam i rzuciłam się mu na szyję. Pocałowałam go w usta, ale on zdawał się być zbyt odrętwiały, żeby kontynuować pocałunek.
- Ju-julia! - szepnął w końcu. - Co ty tu robisz?
- Zatęskniłam i przyjechałam - zaśmiałam się.
Sama uchyliłam sobie drzwi i weszłam.
- Oj, ale wieki pokój! - powiedziałam, gdy weszłam do pierwszego pomieszczenia. Leo dreptał za mną. - O, a tu jest sypial...
Głos zamarł mi w ustach. Na ogromnym łóżku siedziała długonoga blondynka w samej bieliźnie i patrzyła na mnie z przerażeniem. Obejrzałam ją dokładnie od stóp do głów. Poczułam, jak serce zaczyna mi walić w szalonym tempie, a dłonie drżeć. Oddychałam ciężko.
- Julia, ja ci to wytłumaczę! - usłyszałam głos Leo, ale był dla mnie zbyt odległy, bym mogła wychwycić poszczególnie słowa. - To nic nie znaczy! To dla mnie nie ma znaczenia!
Ścisnęłam usta. Popatrzyłam na niego wściekle, zobaczyłam w jego oczach przerażenie. Wybiegłam z apartamentu, trzaskając drzwiami.

Włóczyłam się bez celu po Paryżu. W oczach krążyły łzy, ale starałam się je powstrzymać. Mocno ściskałam w ręku rączkę walizki. Nie widziałam wokół siebie nikogo i niczego. Umysł miałam dziwnie pusty i wyzuty ze wszystkich uczuć. Nie czułam nic i nic mnie nie odchodziło. Oddychałam ciężko.
Usiadłam na jakiejś ławce. Torbę postawiłam obok mnie. Wpatrzyłam się w budynek przede mną. Secesyjna kamieniczka, jak wszystkie dookoła. Ludzie mijali mnie obojętnie, zapatrzeni w swoje życie i własne problemy. Ale ja nie chciałam myśleć o moim problemie. Chciałam się po prostu od niego oderwać, zapomnieć, wyrzucić całkowicie tego mężczyznę z mojego życia. Już nie był mi potrzebny, już nic dla mnie nie znaczył. Jakże łatwo wyrzucić kogoś z serca, które on jeszcze chwilę temu całkowicie zapełniał...
Wyjęłam zmiętą wizytówkę z kieszeni spodni. Dzięki bliskości latarni przeczytałam powoli numer do Jacquesa. Wstałam z ławki i, mocno trzymając wizytówkę w dłoni, przeszłam przez ulicę i weszłam do hotelu, o wiele mniej wykwintnego niż ten, w którym spał Leo. Udałam się do recepcji i zapytałam się o możliwość zadzwonienia. Recepcjonistka z uprzejmym uśmiechem wręczyła mi słuchawkę. Wybrałam numer domowy, który napisał mi z tyłu. Zauważyłam, iż jego pismo jest chwiejne i niepewne.
- Jacques? - zapytałam, gdy usłyszałam głos w telefonie.
- Tak, z kim rozmawiam?
- Julia, poznaliśmy się w samolocie - powiedziałam.
- O, witaj. Słuchaj...
- Jacques, jesteś teraz u siebie? - nie dałam mu dojść do słowa.
- Tak, ale...
- Mogę przyjechać? - zapytałam.
Nastąpiła chwila ciszy.
- Julia, coś się stało? - usłyszałam niepewne pytanie.
- To nie jest ważne. Chcę się spotkać.
- Dobrze, przyjedź. Podam ci adres.
Chwilę dyktował mi literę po literze, poczym rozłączył się ze słowami "Czekam na ciebie". Zapłaciłam recepcjonistce i wyszłam szybkim krokiem z hotelu. Złapałam pierwszą lepszą taksówkę i mężczyźnie, który siedział przed kierownicą, podałam wizytówkę, na której napisałam adres. Okazało się, iż Jacques mieszka pod Paryżem, a przebicie się przez całe miasto o tej godzinie nie było proste. Jechaliśmy niecałą godzinę, aż w końcu zatrzymaliśmy się przed sporym domem w nowoczesnym tylu.
Zapłaciłam i wyszłam z taksówki. Wzięłam głęboki oddech i krótko nacisnęłam dzwonek. Drzwi otworzyły się i zobaczyłam Jaquesa w prążkowanej koszuli oraz jeansach. Uśmiechnęłam się do niego ponuro.
- Witaj - powiedziałam. Przypatrzył mi się uważnie. Musiał zauważyć, iż oczy mam czerwone od ciągłego pocierania, dzięki któremu nie dopuściłam do potoku łez.
- Wchodź.
Otworzył szerzej drzwi. W przedpokoju zostawiłam walizkę i torebkę. Jacques wskazał mi drogę do salonu. Usiedliśmy przy stole rodem z Ikei. Mężczyzna przygotował wcześniej herbatę w dzbanku i jakieś ciasteczka. Nalał gorącego płynu do szklanek i usiadł naprzeciwko mnie.
- Co się stało? - zapytał prosto z mostu.
- Zastałam mojego chłopaka w łóżku z długonogą blondynką - odparłam. Głos nie łamał mi się, nie czułam już potrzeby płaczu. Wszelkie uczucia odpłynęły, zostałam z nich wyzuta. Było mi dobrze. Do szczęścia wystarczała mi tylko herbata i towarzystwo tego eleganckiego mężczyzny.
- Zdradził cię pierwszy raz? - zapytał mi się.
- Nie mam pojęcia. Już raz musiał wyjechać na ponad miesiąc do Meksyku, może wtedy też sypiał z innymi. Ale w Beverly Hills spędzaliśmy czas tylko ze sobą.
- Nie będę go bronił. Ale może powinnaś z nim porozmawiać? - zaproponował.
- Nie. Ja już wyrzuciłam go z pamięci. Już go nie ma w moim sercu. I jest mi z tym dobrze.
Wypiłam łyk bursztynowego płynu. Ciepło rozeszło się po całym moim ciele. Głęboko odetchnęłam.
- Dziękuję ci bardzo - powiedziałam. Łyknęłam jeszcze raz herbatę. - Będę powoli lecieć, bo i tak nadużyłam twojej gościnności. Jeszcze raz dziękuję.
Podniosłam się z kanapy. Zrobiłam dwa kroki, przechodziłam właśnie obok jego fotela, gdy ten chwycił mnie za przegub.
- Nie zostaniesz na kolacji? Musisz być głodna.
Popatrzyłam mu prosto w oczy. Błysnęła w nich iskra pożądania. Już wiedziałam, czego pragnę.
Usiadłam mu na kolanach i zaczęłam rozpinać powoli koszulę. Jeszcze trzy guziki, dwa, jeden... Spojrzałam w jego twarz. Patrzył na mnie jak na bóstwo. Zaczął całować delikatnie po szyi, rękoma przytrzymując mnie na kolanach. Zdjął mój sweter i całował dalej. Udało mi się zsunąć jego koszulę z ramion.
Wziął mnie na ręce i zaniósł do sąsiedniego pokoju. Był delikatny i czuły, ale to wszystko była gra. Każdy dotyk, choć zdawał się płonąć miłością był wyrafinowany i wyuczony. Wiedziałam to, ale było mi dobrze. Tego właśnie pragnęłam - satysfakcji. Chciałam, żeby teraz Leo mógł mnie zobaczyć. Teraz, gdy konam w ramionach dopiero co poznanego mężczyzny. Chciałbym zobaczyć w jego oczach wściekłość, chciałbym, żeby mnie uderzył, wyzwał od szmat i kurew. Ale ja wciąż byłabym czysta.

Obudziłam się przed świtem. Umyłam się szybko w łazience, którą odnalazłam po krótkim obchodzie domu i szybko wyszłam, nie zostawiając żadnej wiadomości. Dojechałam na lotnisko na resztce pieniędzy, które wymieniłam i podeszłam do kasy. Kupiłam bilet jakiś tanich linii lotniczych na wieczór do Warszawy i usiadłam na jednej z tysiąca identycznych ławeczek. Zagłębiłam się w lekturze książki o Paulu Gauginie.

Siedziałam w moim ukochanym fotelu we własnym mieszkaniu. Podkulone nogi przykrywał gruby koc, a na kolanach spoczywała wielka miska dopiero co odmrożonych truskawek, które znalazłam w lodówce. Chwyciłam zimną łyżeczkę i zaczęłam żuć niesmaczne i nieświeże owoce.
Epizod z Leonardem DiCaprio w tytule został zamknięty. Wiedziałam, że już nigdy nie wróci. Właściwie zewnętrznie nie zmieniłam się - wciąż miałam na sobie jedną z tych średniowiecznych sukienek, gdyż wszystkie topy i jeansy wydałam do parafialnego Caritasu, jednak cera po długiej kuracji specjalistycznymi kosmetykami stała się bardziej żywa i rumiana. Ale wewnątrz nie byłam już tą samą osobą. Choć miłość do Leo przeminęła całkowicie, to w moich wspomnieniach zachował się żywo obraz jego silnego ciała i ciepłych oczu. A to dawało mi sporo do myślenia. Zrozumiałam, iż moje życie było o wiele łatwiejsze i piękniejsze bez mężczyzny u boku i odnalazłam w sobie ponownie to zamiłowanie do samotności. Wiedziałam, że to jest moim przeznaczeniem.
Od tego czasu nie miało być już żadnego mężczyzny w moim życiu. Wiedziałam, że aż do końca pozostanę wierna moim ideałom.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Danielle
Administrator


Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 900
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z King's Lynn of course

Czytając to wiedziałam, że tak to się skończy... obie wiemy, że taki związek nie miałby racji bytu - być z kimś, nie będąc sobą, to tak jak być z nikim. No cóż. Wyszło zgrabnie, Vil. Po latach, kiedy po to sięgniesz, powrócą wszystkie wspomnienia o Leo i to dopiero będzie frajda poczytać takie coś^_^. I chciałabym jeszcze powiedzieć, że bardzo się cieszę, że spisujesz takie uczucia. W ogóle, że piszesz. Ostatnio zrozumiałam, jakie to ważne.
Nie wiem co powiedzieć. ^_^. Na serio nie wiem jak to skomentować. No po prostu... hm... to będzie wspaniała pamiątka. Na prawdę.
A o Billiaszu coś naskrobiałaś? Bo ja że tak powiem to z Billiaszem dawno niczego nie czytałam ^_^. Nie naciskam, jakby co ^_^.
Swoją drogą ciekawe co tam u Marge^_^


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Vil



Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 589
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Glasgow

Hyh, to fakt - pisałam to trochę po przemyśleniach o sensie takich związków. Na początku to miało być o Billy'm, ale doszłam do wniosku, że osoba Leo będzie o wiele bardziej na miejscu.
Ano, kiedyś będę się z tego śmiać jak głupia, hyhy xD Już siebie widzę płaczącą ze śmiechu nad kompem Razz
O Billy'm to mam jedno długie opowiadanie, ale jest dość nuuudne Razz Zobaczę, jakoś je obrobię i może wrzucę xD.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Danielle
Administrator


Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 900
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z King's Lynn of course

No moim zdaniem również Leo bardziej pasuje do tego opowiadania... Billy to taki misio że on zdradzić nie byłby w stanie i koniec [albo jam nie Danielle! Very Happy ]. To by wyszło z nim nienatruralnie. No.... mi sie z Billy'm kojarzy jedno [no nie tylko jedno] słowo - oddany. Nie wiem czemu.
A opowiadanie napewno nie jest nudne. Jeżeli chociaż przez sekundke Billy ma na sobie kilt, to na sto procent nie jest. No żartuję. ^_^.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Vil



Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 589
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Glasgow

Heh, tak też właśnie pomyślałam. Mi się Billy kojarzy właśnie z strasnzie wierną osobą. Może to dlatego, że tak długo jest z tą jego tam, tfu, tfu. (wolę nie psiać, co ja tam sobie o niej myślę. ;P).
A, Billy chyba rzeczywiście ma na sobie kilt Very HappyVery HappyVery Happy Muszę sprawdzić ;P


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Danielle
Administrator


Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 900
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z King's Lynn of course

No widzisz, tak samo na gościa patrzymy. Nie wiem on mi sie zawsze wydawał taki no po prostu wierny i oddany [nie to co kolega ekhem Monaghan D.]. A na temat tej [wiadomo-kogo] sie wypowiadac nie bede bo ja nawet nie wiem CO-TO-KONKRETNIE-MA-BYĆ. Shocked No ale dobra. Super, że Bill ma kilt w opowku. Na samym wstępie za to na 10 gwiazdek masz zagwarantowane 9 i pół Very Happy Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Vil



Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 589
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Glasgow

Ła, już się cieszę xD. Wiesz, powinnaś recenzować moje wszystkie opowiadania, bo jesteś dość mało krytyczna, jeśli tylko czarne kilty się pojawiają w opowiadaniach xDDD.
Tya, kolega Dominic M... Ale nie ulega wątpliwości, że jest rozkoszny ^___^
A tak jeszcze z wiernych, to mam skojarzenia z Johnny'm D. (ach, to były czasy, gdy był wolny... *__*), Viggo M. (spokojny jakiś taki ;P) i Sean A. (jak się miał całować z Różyczką, hyhy Very HappyVery HappyVery Happy).


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Danielle
Administrator


Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 900
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z King's Lynn of course

Ojojojoj stary słodki Sean... ^_^. Jaki on jest pocieszny. Masz rację - robi wrażenie takiego kochającego, wiernego mężulka. A jeśli chodzi o całowanie Różyczki to ten moment że tak powiem nie do końca był zabawny Z JEGO POWODU ^_^. Tia... to były czasy. Zniesmaczyli mnie kolega B. i kolega V. ^_^ Apropoś Viggo - on dla mnie to taki nie ponurak bo ponurak brzmi 'pejoratywnie ^_^'. No wiesz o co chodzi.
Ja mało krytyczna? Hem ^_^


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Vil



Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 589
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Glasgow

Oj, pan Boyd i pan Mortensen... Uch! Very Happy I jeszcze komętaż pana Monaghana - "Billy całował się z pięcioma członkami Drużyny". Ech... ;p
Haha, Viggo Very HappyVery Happy Wiesz, mam kumpelę w klasie, która go uwielbia. Jak powiedziałam, że...

ej, ja tego jeszcze nie opowiadałam! Very Happy

Więc, rozmowa na gadu:
Ja: bla bla bla (opowiadam o tym, jak Viggo całował się z Billy'm)
Mój kumpel: O fu! Ja bym tam wolał całować się z Liv.
Mój kumpel: Albo nie, z Mirandą! Miranda jest fajna!
Ja: Też wolałabym się całować z Mirandą.
Mój kumpel: Co?
Ja: Wiesz, Miranda jest chyba lepsza od Viggo ;P.


Tak więc, gdy przyznałam się do tej rozmowy mojej kumpeli, która ubóstwia Viggo, dostałam nieźle po uszach xD.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Danielle
Administrator


Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 900
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z King's Lynn of course

No tak, jeżeli o mnie chodzi to też zdecydownie woałabym sie całować z Miri albo Livą. No ale cóż. Przyznawać to faktycznie sie nie przyznawaj, ja wiem, co to znaczy oberwać od fanki ^_^. Tia. Viggo był niezły. I jeszcze piękne było jak z jakimś dublerem [chyba Sama, ale nie jestem pewna], poszedł na ryby a potem ją smażył ^_^


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Vil



Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 589
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Glasgow

Oj, taaak Very Happy To chyba Sama ;P Ale nigdy nie zapomnę, jak David uprawiał seks z beczką xDDD Myślałam, że spadnę z fotela (całkiem możliwe, że spadłam xD raz zdarzyło mi się spaść z krzesła ze śmiechu, więc to dość prawdopodobne Very Happy).


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Danielle
Administrator


Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 900
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z King's Lynn of course

Oj wiesz jakie to musiało byc straszne przezycie dla Davida? No ja nie wiem czemu Ty sie z niego tak nabijasz...
...
...
...
...
...
Very Happy Very Happy Very Happy Very Happy Very Happy Very Happy Very Happy
...
...
...
...
Tak właśnie ^_^


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Vil



Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 589
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Glasgow

Tyaaa... Pewnie się zamknął w sobie od tego czasu Very HappyVery Happy Wiesz, z facetami nigdy nic nie wiadomo Very Happy A co, jak on ma uraz na pscyhice? Jak już nigdy się z tego nie podniesie? W koncu - zły dotyk boli przez całe życie! Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Danielle
Administrator


Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 900
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z King's Lynn of course

Ja myślę, że jego żona zrobiła mu porządną kurację antystresową Very Happy . Tia. Chociaż prawdę mówiąc David sprawia wrażenie takiego zamknietego w sobie... zaraz...ej! Przypomniało mi się cos z dodatków... coś tam było o nosie Davida! Ze ma duży! O nie, ja to musze obejrzeć i wycwanić jak to tam było dokładnie^_^


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Julia
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 2  

  
  
 Odpowiedz do tematu